Crisstimm

 
Afiliado: 14/12/2007
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Puntos28más
Próximo nivel: 
Puntos necesarios: 172
Último juego
WordBox

WordBox

WordBox
22 días hace

Robaczek.......

Nawiedził mnie duch babci Kazimiery. Pojęcia nie mam dlaczego akurat teraz i czemu to właśnie ona przyszła do mnie. Zaczęło się niewinnie, weszłam do łazienki zmyć makijaż. Zdjęłam sukienkę i w samej bieliźnie rozpoczęłam staranne przygotowania do nocnego wypoczynku. Na pierwszy ogień poszedł tusz z rzęs i pomadka, potem dokładnie zmyłam fluid i zabrałam się za dalsze oczyszczanie skóry.
- Zawsze Ci mówiłam, że tylko kokoty się pokazują na mieście z czymś takim na twarzy - usłyszałam donośny głos za sobą.
Wrzasnęłam i upuściłam wacik nasączony tonikiem, którym właśnie obmywałam dekolt. Obejrzałam się. Na brzegu wanny siedziała moja babcia, dokładnie taka jaką zapamiętałam z dzieciństwa. W brązowej sukience z bistoru, ściągniętej paskiem, rajstopach dopasowanych kolorem, butach na obcasach i włosach zaczesanych w ogromny kok z tyłu głowy i ze złotymi kolczykami w uszach.
- Babcia? - wyjąkałam ze zdumieniem w głosie.
- Wiesz Basieńko, teraz to możesz już mi mówić Kazia, jesteśmy obie w stosownym wieku, więc nie ma co bawić się w niepotrzebne konwenanse.
Stosownym wieku? Obie? Co ona ma na myśli, ja jestem niewiele po czterdziestce, a ona zmarła mając siedemdziesiąt sześć.
- I co z tego? - odpowiedziała na moje myśli - Teraz nie tylko nie muszę pamiętać o ostatnich latach, ale też wybierać w najlepszych jak w ulęgałkach.
- Inwigilujesz moje myśli?! - krzyknęłam oburzona.
- E, tam zaraz takie mocne słowa - machnęła lekceważąco ręką - okazuje się, że mogę czytać sobie w twojej głowie, równie wyśmienicie jak swego czasu ciotka Danka w książeczce do nabożeństwa. To jedna z tych rzeczy, które mają mi zrekompensować brak normalnego, cielesnego seksu, ale przyznam ci się, że choć niesamowite i ogromnie przydatne w praktyce i tak nie umywają się...
- Tak nie można! - wrzasnęłam, sama nie wiem czy bardziej oburzona tym, że czyta moje myśli, czy tym, że opowiada o erotycznych doznaniach w zaświatach, lub raczej ich braku.
- Można, nie można... Kochanie, nawet nie wiesz jak bardzo mam to gdzieś... to znaczy, jak bardzo za sobą... a seksu i tak nic w zaświatach nie jest w stanie zastąpić, możesz mi uwierzyć na słowo.
Babcia zmieniła pozę i założyła nogę na nogę podciągając sukienkę w groteskowym geście zaczerpniętym chyba z odważnych filmów lat pięćdziesiątych i odsłaniając kolana obciągnięte grubymi pończochami w kolorze mocca.
Dobrze, zastanówmy się - powiedziałam do siebie - nic nie piłaś - po chwili dodałam - dziś. Nie paliłaś nic odurzającego - i znów po jakimś czasie dodałam - przynajmniej nie pamiętam. Jest ósma wieczór, więc nie można mówić o zmorach nocnych. Wniosek nasuwa się jeden, choć nie do końca się z nim zgadzam, zwariowałam. To pewnie przez traumatyczne rozstanie z Pawłem.
- Nic z tego - babcia Kazia uśmiechnęła się złośliwie - z Pawłem rozstałaś się dobre pół roku temu, a w dwa tygodnie później on już nie pamiętał nawet twego imienia. Jeszcze, gdy żyłam mówiłam, że nic z tego nie będzie, ale nikt mi nie wierzył, nikt nie słuchał... Brak poszanowania starszych się kłania...
- Akurat - mruknęłam pod nosem - cała rodzina chodziła pod twoje dyktando...
- Przesadzasz kochaniutka, ale miło z twojej strony.
- To jednak nie wyjaśnia skąd się tu wzięłaś - zaryzykowałam konfrontację - no i po co?
- Długo wyjaśniać skąd - machnęła ręką - a mnie po śmierci nie chce się tracić czasu na rzeczy, niewnoszące nic szczególnego do rozmowy. A po co? Tego nawet ja sama nie wiem.
- Jesteś jednak mi to winna - upierałam się - skoro mnie nawiedzasz.
- Ty Basieńko też wciąż coś winna mi jesteś. Dałam ci w spadku obraz Ociepki w zamian za skromną przysługę, przynoszenia na mój grób raz w miesiącu bukietu z białych goździków, a w ostatnio dwa razy mnie zawiodłaś.
- Właśnie - wykrzyknęłam - skąd taka fanaberia, też chciałabym wiedzieć? Białe goździki i to zawsze trzynastego?
- A to już, droga wnusiu, moja osobista sprawa.
- Czyżby? - teraz ja ironizowałam lubując się każdym sarkastycznym słowem - To ja muszę zamawiać te idiotyczne, niemodne kwiaty i znosić kpiące spojrzenia kwiaciarek, a potem nie zważając na pogodę taszczyć je na twoje miejsce spoczynku.
- Ładnie to ujęłaś, miejsce spoczynku - babcia Kazia roześmiała się - proszę bardzo, skoro aż tak cię to interesuje na pamiątkę czego te kwiaty, ujawniam ci tajemnicę rodzinną. Twój dziadek, gdyby wiedział wstałby z grobu z równą ochotą jak swego czasu zrywał się w niedzielne poranki na ryby i przywlókł tu za mną, aby zaraz, niechybnie paść trupem po wysłuchaniu słów.
- Tak, dziadka brakuje do kompletu w mojej łazience, może od razu zwołajmy całą zmarłą starszyznę plemienną - burknęłam pod nosem.
- Otóż - babcia filuternie odsunęła kosmyk włosów, a mnie przeszedł dreszcz przy tym geście - miałam swego czasu romans z naczelnikiem poczty, a ostatnie nasze, brzemienne w skutki spotkanie, odbyło się właśnie trzynastego stycznia.
- Nieeee - jęknęłam.
To, że zjawa gości u mnie, siedząc na skraju wanny, już wydało mi się niemożliwe do przyjęcia, a fakt, że ona sama za życia zrobiła taką rzecz burzyło światopogląd, jaki sobie wytworzyłam o porządku wszechświata. Babcia Kazia, ostoja tradycji i kręgosłup moralny rodziny uwikłana w perypetie o zabarwieniu romansowym i to z kim? Z panem Edmundem z poczty. Z panem Edmundem, który układał resztki włosów "na pożyczkę", a od święta nosił fioletowy garnitur, a do niego krawat w kolorze wściekłej jajecznicy.
- Nie udawaj świętoszki - oburzyła się, czytając znów w mych myślach - sama nie jesteś lepsza.
- Może... - zgodziłam się - ja nie jestem święta... ale ty babciu? Ty? Romans? A fe... to takie...
- Sądzisz zapewne, że zdrada to wymysł twojego pokolenia? Pozwól, że wyprowadzę cię z błędu. Robiłyśmy to wiele lat przed wami i to o wiele lepiej, bo możliwości mniejsze, a potępienie w razie wpadki nieporównywalnie większe. Romans jak to romans i nie byłoby o co strzępić języka, gdyby nie przyniósł znaczących następstw. A ktoś, kogo pamiętasz tylko jako pana Edmunda z poczty dla mnie był kimś, kto zapełniał mi marzeniami niejedną noc i przysparzał o drżenie rąk jednym spojrzeniem. Ech... sztuka epistolografii stała u mnie na najwyższym poziomie przez wiele lat, a korzyści z tego były niewymierne... dla wielu.
- Babciu? - wyjąkałam z przestrachem - proszę, tylko nie mów, że moja mama nie jest dzieckiem dziadka Władysława.
Mara potrząsnęła przecząco głową, a ja obserwowałam ze skupieniem jak przy tym ruchu trzęsie się jej olbrzymi kok i zaraz napływają wspomnienia z dzieciństwa, gdy obserwowanie tego zjawiska stanowiło objawienie nieposkromionej natury.
- Nie, akurat ona jest z prawego łoża i proszę, nie drążmy dalej tego tematu - ucięła krótko moje zapędy, aby dalej wyjaśniać pochodzenie rodzeństwa mojej mamy.
- W takim razie droga Kaziu - zaryzykowałam bezpośredni zwrot do ducha - po co przybyłaś z zaświatów i to akurat w trakcie mojego wieczornego demakijażu?
Zaczynałam marznąć, a poza tym ile można siedzieć w łazience? Pewnie zaraz zacznie się dobijać mój obecny narzeczony, z którym byłam dopiero na etapie bliższego poznawania się.
- Z tym też ci nie wyjdzie - skwitowała moje myśli babcia.
- A kysz zmoro nieczysta! - nie wytrzymałam nerwowo tych jej aktów pesymistycznej prekognicji.
Duch Kazimiery prychnął.
- Daj spokój moja droga, takie bzdury to nawet za moich czasów były mało śmieszne... i w dodatku niepotrzebne te insynuacje, że mam problemy z higieną.
- Twoje wtrącanie się w moje życie również nie jest w dobrym tonie i zupełnie nie w porę, jestem dużą dziewczynką od dość dawna i wiem co robię - odcięłam się.
- Brawo! - zakrzyknęła babcia - wreszcie mówisz jak moja nieodrodna wnuczka, a nie potomek świętej pamięci dziadka Władysława.
A ja głupia poczułam przez moment ukłucie dumy, jakbym poprzez jej pochwałę rzeczywiście osiągnęła coś wyjątkowego, jednak szybko oprzytomniałam i uznawszy, że kolejny raz chce mnie przechytrzyć, wyminęłam jej postać wciąż siedzącą na brzegu wanny i skierowałam się bez słowa odpowiedzi w stronę wyjścia.
- A dokąd to moja panno? Nie skończyłam jeszcze - ton głosu ducha zmienił się na taki jaki dokładnie zapamiętałam z wczesnych lat życia, zimny i rozkazujący.
Odwróciłam się i dobitnie akcentując słowa oznajmiłam.
- Pocałuj mnie w dupę babciu Kaziu.
- Z chęcią Basieńko, z chęcią, bo coraz bardziej mi się podobasz, a zawsze miałam cię za mazepę i miągwę.
Rozległo się stukanie do drzwi i zaniepokojony głos mojego narzeczonego.
- Basiu? Basiu, co się dzieje? Do kogo ty mówisz?
Umilkłam przestraszona. Co jeśli ja tylko widzę i słyszę ducha babci Kazimiery? Ukochany może uznać mnie za szaloną, może porzucić, zostawić jak wielu innych przed nim? Nie mogę ryzykować. Nie mogę, za nic go utracić.
- Nic, nic - wykrzyknęłam - już wychodzę. Tak tam sobie mruczę pod nosem.
Babcia zawarła w swoim spojrzeniu cały ładunek pogardy jaki mógł się kryć w jej nierzeczywistym ciele.
- No co? - wyszeptałam w jej kierunku - Nie patrz tak na mnie, też się trzymałaś swojego Władzia do śmierci, a Robertem Redford'em to on nie był.
A głośno w stronę drzwi wykrzyknęłam:
- Robaczku, jeszcze momencik, zaraz wychodzę.
- Dobrze, ale pospiesz się bo czekam tu zmarznięty i spragniony swojej Kluseczki.
- Phy, "kluseczka"? Pozwalasz się tak nazywać? - skomentowała natrętna zjawa.
- Pozwalam mu na takie rzeczy, o których ty nawet pojęcia nie masz w zaświatach, a nie miałaś w czasach, gdy spotykałaś się z poczmistrzem Edmundem - odcięłam się.
- Może i nie mam, zawsze żałowałam, że urodziłam się w swoim pokoleniu - odpowiedziała spokojnie - w zamian za to posiadam teraz wgląd w sprawy tobie bliżej nieznane, a dotykające bardzo osobiście.
- Nie! - wykrzyknęłam zatykając uszy - nie chcę nic wiedzieć! Mój Robaczek...
- Jest robaczywy - głos rozległ się bezpośrednio w mojej głowie.
Dość, powiedziałam sobie, dość, to chore. Wyjść, natychmiast wyjść z tej nawiedzonej łazienki. Złapałam za klamkę i szarpnęłam, odmówiła współpracy i zacięła się. Po dłuższej chwili siłowania się z nią, odwróciłam się w stronę babci.
- Twoja sprawka, nieprawdaż?
Kazimiera wzruszyła ramionami i uniosła brwi w geście zdziwienia i politowania, wciąż miała je takie jak zapamiętałam z dzieciństwa, wygolone dokładnie, a potem narysowane kredką na skórze.
- Dziecko drogie, jeszcze chwila. Zaraz puszczę cię do twojego robaczka, obiecuję, wciąż mam w pamięci czym jest taka noc z mężczyzną, ba, nawet godzina... - tu pozwoliła sobie na uśmiech - Tylko pozwól proszę jedno słówko, no dwa... Tak prawdziwie, to przyznam się, że nie miałam żadnego przesłania dla ciebie, nudziło mi się ogromnie w zaświatach i przekonałam kogo trzeba, że muszę cię nawiedzić i ostrzec. Nagadałam, że to sprawa życia i śmierci i honoru całego rodu. Przedtem długo zastanawiałam się kogo by tu nawiedzić i porozmawiać trochę i wybrałam ciebie, bo z całej rodziny ty jedna uszanowałaś moją wolę i nosisz mi te staromodne, trącające socjalistycznym sznytem goździki. Wygadałam się przed tobą o romansie z Edmundem, nie dlatego, że męczą mnie w zaświatach wyrzuty sumienia, ale żeby znów mieć swoje grzechy blisko siebie i czerpać z nich tę odrobinę przyjemności. Ty za moment pójdziesz w ramiona swojego robaczka, a ja wrócę do moich robaków w, jak to ładnie ujęłaś, miejscu spoczynku. Tak sobie teraz myślę, że żaden duch nie
tylko nie ma prawa wtrącać się w sprawy żywych, ale i ukazywać się niepotrzebnie.
Zmiękłam. Ten jej przepraszający ton i przyznanie mi racji sprawiły, że nieoczekiwanie dla samej siebie usiadłam obok niej na brzegu wanny. Przypomniałam sobie, że w jednej z szuflad z kosmetykami miałam ukrytą paczkę papierosów, z której korzystałam, gdy szykowałam się nerwowo przed konfrontacją mojego czterdziestoletniego ciała z kolejnym narzeczonym. Wyjęłam papierosa, zapaliłam, bez słowa z lubością zaciągnęłam się nim i podałam babci Kazi.
- Dziękuję Basieńko, nawet za życia nie umiałabym zrobić z nim coś sensownego, ale jestem ci wdzięczna.
Chwilę nieoczekiwanej bliskości z duchem przerwał narzeczony dobijając się niecierpliwie do drzwi.
- Kluseczko? No ile można siedzieć w łazience?
- Chwila jeszcze! - wydarłam się.
- No idź do niego - babcia Kazia konspiracyjnym szeptem, jakby tamten mógł ją usłyszeć, zachęciła mnie do opuszczenia łazienki.
- Sama mówiłaś, że robaczywy - odpowiedziałam równie cicho.
- E tam, mogłam się przecież mylić - zamachała upiorną ręką próbując rozgonić dym - a nawet jeśli nie... to będziesz miała kiedyś całą wieczność na roztrząsanie wszystkich aspektów niezdrowego związku. A teraz maszeruj do Robaczka zanim zmarznie lub co gorsza uśnie samotnie. Z robaczków to trzeba korzystać za życia, bo później one obejmują w posiadanie ciebie.


Księżna (część czwarta)

- Nie myśl, że robię to dla rozrywki.
- Nie myślę, pani.
- Nie dąsaj się i nie nazywaj mnie w łóżku panią - podniosła się, klepnęła mnie po pośladku i wstała z łoża.
Skóra delikatnie lśniła jej od potu. Przeciągnęła się, unosząc wysoko ręce. Świadoma, że w tej pozie prezentuje się niezwykle atrakcyjnie, sięgnęła po leżącą na łożu narzutę, owinąwszy się nią, usiadła przy mnie i głaszcząc mnie po włosach mówiła dalej.
- Mój zmarły mąż nie był złym człowiekiem, jednak w tych sprawach przegrywał o wiele częściej, niż na polu bitewnym i z większym rozmachem, niż w jakimkolwiek zwycięstwie nad Turkami. Ironią losu jest to, że zmarł spełniony w ramionach dziwki. Ja, gdybym polegała tylko na jego sprawności nie miałabym dziś dziedziców. Długo myślałam, że to wyłącznie moja wina. Miewałam potworne bóle głowy, nie do zniesienia, nie do przeżycia. Próbowałam różnych lekarstw. Jedynie to okazało się skuteczne. To eliksir. Na wszystko, - zamyśliła się i dopiero po chwili dodała - nie chcę być stara.
Milczałam. Wciąż w pamięci miałam tamten wieczór, koszmar śmierci jasnowłosej dziewczyny i moment, gdy Elżbieta zadecydowała, iż to ona właśnie, a nie ja ma zginąć. Oznaczało to , że decyzję, która z nas umrze podjęła w tej jednej chwili i że rozważała możliwość wskazania mnie.
Dotyk jej dłoni na moich włosach był jak balsam, łagodził rany, koił zaognione miejsca w duszy i rozwiewał wątpliwości.
- Nie rozumiesz Ilono jak to jest żyć z piętnem, będąc cały czas na widoku. Jestem naznaczona. To ani dobre, ani złe, to zwyczajnie bycie... naznaczonym... innym. Widujemy przed kościołami kulawych, ślepych, tych co nie mówią. Przechodzimy koło nich, czasem modlimy się lub rzucamy jałmużnę, by oczyścić się z wyrzutów sumienia, że jesteśmy lepsi, bogatsi i idziemy dalej. A bywa, że przechodzimy koło naznaczonych i tego nie widzimy, ale oni są... Ja jestem jedną z nich. Pomódl się czasem za mnie - dodała po chwili ciszej.
- Pozwoliłaś ją zabić - odważyłam się wreszcie to powiedzieć.
- Nie , nie pozwoliłam. Ja ją zabiłam, tym razem rękoma innych...
- Ale dlaczego? Co takiego ci zawiniła...
- Zawiniła? Niczego nie pojmujesz. One zapewne nie raz zawiniły, nie raz zgrzeszyły i robiłyby tak przez lata. Wiem dobrze, co robię, zabieram im życie, zabieram im przyszłość, zabieram im krew, ale wraz z tym zabieram ich grzechy. Rozumiesz? Ich dusze do mnie nie należą, a one umierając zostają oczyszczone, bo ja zabieram im wszystko, co ziemskie. Zostaję tu z krwią i grzechami. Im bardziej cierpią tutaj, tym lepiej zostaną nagrodzone tam. A przecież mogłyby zginąć zabite przez Turków, piorun, chorobę, mogłyby utonąć, zadławić się. Być może jestem ich wybawicielką. Nie uważasz, że to co robię jest dla nich nagrodą i odkupieniem?
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Wszystkie racjonalne argumenty wydały mi się zbyt małe. Kochałam ją i chciałam, aby była dobra albo przynajmniej taka jak inni, ale zrozumiałam, że była... naznaczona. Nie wiedziałam jednak czym? Szaleństwem? Złem? Misją?
- Zawsze proszę je o wybaczenie... - Elżbieta zamyśliła się i zamilkła. Przestała głaskać moje włosy i zaczęła wodzić palcami po swojej twarzy, jakby doszukując się w dotyku potwierdzenia swojej nieprzemijającej młodości i usprawiedliwienia postępowania.
- Co uczyniłaś z tamtą? - drugi raz zebrałam się na odwagę.
Nie przestając gładzić oblicza mówiła tak, jakby opowiadała o zwykłej rzeczy, bez drżenia w głosie.
- Pozwoliłam jej wykrwawić się... każda kropla jest bezcenna, każdą otaczam czcią, miłuję. W tamtej kadzi została jej krew i grzechy. Najpierw ugasiłam pragnienie, a potem wykąpałam się w niej, gdy była jeszcze ciepła, obmyłam, przejęłam jej moc. Dzięki temu życiodajnemu płynowi jestem młoda, piękna, silna, niezwyciężona. Jestem księżną krwi... A co robi Fritzko z ciałem nie interesuje mnie.


Na zamku szeptano o zaginięciu kolejnej dziewczyny. Miałam też wrażenie, że ludzie odsuwają się ode mnie i patrzą na mnie podejrzliwie. Wydawało mi się, że kilka razy przyłapałam Krisztinę i Amalię na tym, że milkły, gdy wchodziłam do naszej komnaty. Nawet stara kucharka już nie była tak przyjazna, jak kiedyś i rzucała mi ukradkiem czujne spojrzenia. Nikt nie miał wątpliwości, że jestem faworytą Księżnej i jako taka zostałam wypchnięta poza społeczność zwykłych dziewcząt.
Zbliżała się zima. Wiatr chłostał gwałtownymi porywami, gdy tylko wyszło się na zewnątrz. W powietrzu czuć było mroźny oddech końca jesieni. W moim, dzielonym z Krisztiną i Amalią pokoiku, było coraz chłodniej i mniej przytulnie. W nocy kryłyśmy się pod warstwami okryć i próbowałyśmy spać bez koszmarów. Coraz mniej rozmawiałyśmy ze sobą, tylko Amalia większość wieczorów modliła się przy swoim obrazie świętej Agnieszki. Ja zasypiając marzyłam o cieple komnaty Księżnej, jej aksamitnym dotyku, gdy zamyślona wodziła palcami po moim ciele, oddechu na skórze łagodnie muskającym , gdy zbliżała się, by pocałować nasze tajemne, wrażliwe miejsca, szeptanych do ucha słowach o miłości i pożądaniu. Zamykając oczy widziałam jej wzrok pełen tajemnic i obietnic, słyszałam głos, w którym brzmiały nuty zniecierpliwienia, gdy pieszczoty trwając zbyt długo nie dawały spełnienia. Tęskniłam za nią w każdym momencie, gdy była daleko, gdy była nieosiągalna.
Jednej nocy poczułam dotyk na twarzy, przez moment śniłam jeszcze, że to ona. Otworzyłam oczy, nade mną majaczyła się niewyraźna postać w długiej koszuli. Przestraszona usiadłam. To była Krisztina. Stała wpatrzona we mnie, drżąca i pełna przerażenia.
- Miałam zły sen. Boję się, jak tamtej nocy po zaginięciu Evy.
Uniosłam brzeg przykrycia i zachęciłam ją ruchem ręki, aby wślizgnęła się pod nie. Skorzystała gorliwie z zaproszenia, przywarła do mnie, poczułam zimno jej wychłodzonego ciała.
- Ilono? - szepnęła mi do ucha - czy wszystkie nas czeka los Evy?
- Ciii - uspokoiłam ją - nie, ciebie nie. Obiecuję, zrobię wszystko, żeby ciebie nie.
Przytuliła się jeszcze mocniej do mnie. Miałam wrażenie, że dotykam młodszej siostry. Zamknęłam ją w uścisku ramion i pocałowałam delikatnie w policzek.
- Śpij... Nic ci się nie stanie, śpij.
Amalia niespokojnie poruszyła na swoim posłaniu. Zaskrzypiało donośnie w nocnej ciszy jej łoże.
Tuliłam Krisztinę kołysząc ją miarowo i całując jej twarz.
- Wierzę ci - wymamrotała zasypiając.

Późnojesienne dni toczyły się monotonnie i spokojnie. Coraz mniej szeptano o zaginionej i jak poprzednie zapadać zaczęła w niepamięć dworu. Księżna nie wołała mnie do posług przy sobie, a ja, choć tęskniłam, nie niecierpliwiłam się, tak jak kiedyś. Znów odnalazłam bliskość przyjaźni z Krisztiną, a do niej powróciła pogoda ducha i wieczory znów pełne były jej paplaniny, śpiewu i śmiechu. Nie szukała już pocieszenia w religijności z Amalią i starym zwyczajem snuła opowieści o mieszkańcach zamku na Czachticach. Jednak ani słowem nie wspominała o jego pani i legendach krążących wokół niej.
Nic nie zapowiadało, że nadejdzie wieczór, gdy wszystko, co budowałyśmy okaże się iluzją. Tym razem przybył po mnie karzeł Fritzko, z drwiną na ustach kłaniając się do ziemi i prosząc w wyszukanych słowach, abym podążyła za nim. Szłam znów tajemniczymi korytarzami z drżeniem serca, bo wiedziałam już dokąd prowadzą. Widok drzwi do komnat zła sprawił, że gardło miałam ściśnięte, a nogi zaczynały odmawiać mi posłuszeństwa. W przedsionku do sali tortur, w kominku wesoło palił się ogień. Wciąż stały tam dwa fotele i niski stolik zastawiony butelkami z winem. Nikt jednak nie grzał się w cieple i nie częstował szkarłatnym trunkiem. Karzeł powiódł mnie dalej. Gdy weszłam do komnaty z kadzią ujrzałam scenę, jak z koszmarów sennych. Nie mogłam uwierzyć. Służąca Dorota wraz z inną kobietą przytrzymywały nagą, skrępowaną sznurem i zakneblowaną Krisztinę. Ta patrzyła błagalnie przez łzy na stojącą na wprost niej Księżną. Gdy weszłam jej źrenice w jej oczach, na mój widok, powiększyły się i próbowała coś wykrzyczeć. Knebel sprawił, że brzmiało to jak rzężenie. Podbiegłam do nich, ale jedna z kobiet przytrzymujących ją zrobiła krok do przodu i stając między nami zasłoniła nagą dziewczynę. Odjęło mi mowę. To najstraszliwszy moment w całym życiu, gorszy od tamtej sceny z blondynką. Krisztina, skazana na najokrutniejszą ze znanych mi śmierci. A przecież, obiecałam jej, dałam słowo, przyrzekłam, że nigdy ją to nie spotka. Wierzyłam, że jestem w stanie obronić ją. Odwróciłam się do Elżbiety. Na jej ustach igrał drapieżny uśmiech, a oczy iskrzyły od radości. Upajała się tą chwilą, strachem ofiary, moją rozpaczą i swoim triumfem.
- Nieeee, proszę, błagam, nie. Tylko nie ona! Błagam... - rzuciłam się do jej kolan i wczepiłam w suknię.
Odepchnęła mnie i wymierzyła cios w głowę.
- Milcz - krzyknęła - śmiałaś zdradzić mnie z taką dziewką. Miałaś być ze mną, tylko ze mną, jesteś tylko moja.
- Byłam, jestem... uwierz, błagam. Ona jest niewinna, nic nie zrobiła. My przecież nic nie...
Przypomniałam sobie tamtą noc, gdy pocieszałam Krisztinę. Skrzypienie łóżka obok. Amalia. To ona musiała donieść, opowiedzieć, wyjawić. Dlaczego? Nie miałam czasu, aby poszukiwać odpowiedzi, ważniejsze było, aby ocalić przyjaciółkę.
- Błagam - znów zaczęłam szarpać suknię Elżbiety - nic złego nie zrobiłyśmy. Nie zdradziłam cię! Jesteś przecież moją jedyną miłością.
- Tak? - syknęła. - Jak mi to udowodnisz Ilono?
- Zrobię cokolwiek rozkażesz, przysięgam, tylko daruj jej życie... błagam - skomlałam.
Elżbieta strzepnęła moje ręce ze swojej sukni.
- Tylko tak możesz udowodnić, że jestem najważniejsza dla ciebie, tylko zabijając ją dla mnie.
- Nie, proszę nie! - wyłam - wszystko tylko nie to... Obiecałam, dałam słowo... Nie każ mi ją zabijać! Zabiję każdego dla ciebie, tylko nie Krisztinę.
- Kiedy mnie właśnie zależy na jej śmierci - odpowiedziała z uśmiechem - tylko ta śmierć jest dla mnie dowodem.
Zaczęłam zawodzić, z tyłu za mną słychać było stłumione jęki mojej przyjaciółki.
Księżna podeszła to stołu z narzędziami, chwilę zastanawiała się nad wyborem i podniosła ogromne szczypce.
Odwróciła się do mnie.
- Podejdź ukochana. Spójrz co wybrałam na tę okazję. Chcę, żeby ją bolało, równie mocno jak mnie bolała twoja zdrada. Dotykałaś jej piersi, a może ona twoich? Teraz zrób to raz jeszcze, tym - podała mi szczypce - chcę żebyś wyszarpała jej pierś tak, abym ujrzała jej żywe, bijące serce.
Kolana ugięły się pode mną, upadłam na nie. Skuliłam się, chowając głowę w ramionach.
Boże, pomyślałam, jeśli istniejesz, to gdzie teraz jesteś? To sen, to nie może się dziać. To koszmar, z którego muszę koniecznie się zbudzić, tego tu nie ma, mnie tu nie ma.
- Ilono - głos Księżnej przywołał mnie - wstawaj, natychmiast, rozkazuję. Masz zrobić to, co żądam.
Podniosłam się.
- Nie pani, nie zrobię tego. Kocham cię całą sobą, każdym cząstką siebie, wszelką mocą jaką posiadam, ale nie mogę tego zrobić. Błagam daruj jej życie, tej jednej. Przysięgam, na wszystko, co święte, nie sprzeniewierzyłam się, nie oddalam nikomu prócz ciebie. Błagam... - byłam gotowa ukorzyć się, paść do nóg, lizać podłogę pod nią, byle ocalić Krisztinę.
- To ciebie uśmiercę. Ktoś musi przecież dziś zginąć. Potrzebuję krwi- powiedziała drwiąco patrząc mi w oczy.
- Wybieraj Ilono ona albo ty.
- Czy dasz mi słowo, że jeśli umrę, uwolnisz ją i oddalisz z zamku?
- Nie muszę nikomu dawać słowa, a już z pewnością nie takiej nic nie znaczącej dziewce jak ty. Nawet król, gdy ze mną rozmawia, spuszcza wzrok, a ty masz czelność żądać ode mnie przysięgi?
- Tak - nie wiem skąd czerpałam odwagę, by odpowiadać ze stanowczością Elżbiecie. Przecież przed chwilą kuliłam się i uciekałam w myślach z tego miejsca. Teraz czułam, że jeśli mam umrzeć i oddać jej swoją krew, to mam prawo chcieć coś w zamian. Życie za życie.
Czy zauważyłam w jej oczach podziw? Nie, chyba raczej żal do mnie i rozczarowanie.
- Myślałam, że to mnie kochasz - powiedziała ze skargą w głosie.
- Udowadniam ci to.
Za plecami wciąż słyszałam jęki Krisztiny i odgłosy, świadczące, że nie poddaje się i walczy o życie.
Księżna odłożyła ohydne szczypce i wzięła w zamian coś innego ze stołu.
- Jak sobie życzysz ukochana, przyjmuję dowód. Jesteś tylko moja i już nikt nie dotknie cię.
Podeszła blisko mnie, wyciągając przed siebie sztylet i pokazując mi go w całej okazałości.
- Rozbierz się dla mnie Ilono, ten ostatni raz - te słowa wypowiedziała ciszej i bardziej miękko.
Dopiero teraz zrozumiałam co zrobiłam. Strach paraliżował mnie. Za moment zimne ostrze zanurzy się we mnie i odbierze mi wszystko. Posłusznie jednak spełniałam życzenie z taką sama niezgrabnością jak tamtego, pamiętnego wieczoru. Nie czułam chłodu ściągając kolejne ubrania i rzucając je na podłogę. Cisza zaległa, gdy to robiłam, nawet Krisztina przestała się wyrywać i szlochać. Elżbieta stała jak urzeczona, zupełnie, podobnie jak, gdy pierwszy raz to dla niej robiłam.
- Nie chciałam twojej śmierci, ale ty już nigdy nie będziesz ze mną, wiem to, a ja nie zniosę myśli, że możesz odejść do kogoś innego. Prędzej czy później musiałaś umrzeć.
Podeszła do mnie i wolną ręką zaczęła wodzić po moim ciele. Dotykała szyi, ramion, ujęła na moment pierś, a potem zjechała na brzuch i łono. Tam się zatrzymała. Przybliżyła swoje usta do moich, znów poczułam orzechowy zapach... Pocałowała mnie.
- Wybacz... Kocham cię. - szybkim ruchem wbiła sztylet poniżej piersi celując w serce. Początkowo nie poczułam bólu, patrzyłam na wystający z mojego ciała przedmiot i nie wierzyłam, że to on sprawi, iż kończę pobyt w Czachticach i na tym świecie. Chwilę później doznanie palącego cierpienia rozlało się w klatce piersiowej.
- Jeszcze tylko chwila i skończy się ten koszmar, już nic złego zdarzyć się nie może - pomyślałam wciąż wpatrując się w sztylet.
- Poderżnijcie tamtej gardło - usłyszałam jeszcze jej słowa, zanurzając się w mgle jaka mnie otoczyła.
Zdradziła mnie. Umieram wiedząc, że moja śmierć w niczym nie pomogła.
- Obyś udławiła się moją krwią - chciałam wykrzyczeć, ale z ust moich wydobył się tylko cichutki syk.
Gasłam. Czułam, że ktoś obejmuje mnie próbując utrzymać ciężar osuwającego się ciała.
- Pomóżcie mi, szybko. Fritzko! Rusz się! Ostrożnie z nią się obchodźcie - ostatnie co do mnie dotarło - tę jedną jedyną chcę pochować w krypcie, mieć blisko siebie. Tamtą, gdy się wykrwawi możecie rzucić psom na pożarcie.
....

Księżnej Elżbiecie Batory ostatecznie udowodniono, że wraz ze swoimi pomocnikami zamordowała ponad sześćset kobiet. Nigdy nie miała z tego powodu wyrzutów sumienia i ich nie żałowała. Status pani na Czachticach nie pozwalał na skazanie jej. Towarzyszące jej osoby przy torturach zostały ścięte, oprócz Doroty i jeszcze jednej z kobiet, którym najpierw wyrwano palce u dłoni, a następnie spalono żywcem. Król Węgier nakazał uwięzić hrabinę w jej własnym zamku, zamurowując okna i drzwi. Zostawiono jedynie mały otwór w oknie wieży, przez który podawano jedzenie. Krwawa Księżna zmarła w samotności swego zamczyska 14 lub 21 sierpnia 1614 roku, cały swój majątek w testamencie przekazała dzieciom. Wokół jej osoby narosło wiele legend, które prześcigają się w opisach okrutnych praktyk, jakim miała się oddawać. Ostatnio jednak coraz więcej mówi się o tym, że wiele wpływowych osobistości, w tym król Węgier winnych było jej ogromne sumy pieniędzy, a ogromne znaczenie osoby Elżbiety przeszkadzało ówczesnym ambitnym rodom w walce politycznej.


Księżna (część trzecia)

W ten jesienny dzień, dojrzały jak owoc winorośli, ciężki, soczysty, o pełnej barwie, obiecujący cudowny, głęboki smak, wybrałyśmy się z Krisztiną i Amalią na spacer. Oddaliłyśmy się znacznie od zamku i wkroczyłyśmy w gęsty las, pełen bukowych i grabowych drzew. Taka roślinność to rzadkość w tych stronach, gdzie przeważają łąki na zboczach górskich i lasy jodłowo-świerkowe. Buki, o strzelistych, srebrzystych pniach wznoszących się wysoko i żółtych, przebarwionych gdzieniegdzie czerwienią liściach tworzących ciężki baldachim nad naszymi głowami i graby, z jasną powłoką pni i liśćmi w kolorze jaskrów wprawiały nas w stan zachwytu i uniesienia. Pod nogami szeleściło, chrzęściło i skrzypiało. Urzeczone widokiem bogactwa jesieni, chłodnym, rześkim powietrzem i odurzone zapachem unoszącym się z ziemi odnajdywałyśmy w sobie dziecięcą radość. Biegałyśmy wśród drzew, pokrzykując na siebie, pohukując i śmiejąc się głośno. Suknie zahaczały o gałęzie, a włosy rozwiewały się w dzikim pędzie, jednak żadna z nas nie przejmowała się swoim wyglądem. Zdyszana i podniecona rzuciłam się na stertę liści oświetloną promieniami słonecznymi przebijającymi się przez gałęzie. Obok mnie przysiadła, z równym mojemu rozmachem, Krisztina. Amalia również przykucnęła, wciąż nie mogąc złapać oddechu po szaleńczej gonitwie. Krisztina chichotała i próbowała coś opowiedzieć. Nie rozumiałam połowy jej słów i wcale nie chciałam wiedzieć o czym mówi. Czułam się szczęśliwa, młoda, spełniona. Czułam rozkosz i smak życia. W głowie tętniło, a ciało przyjemnie rozgrzane wprawiało w uniesienie. Pierwsza opanowała się Amalia. Wstała, otrzepała suknię z liści i gałązek, a włosy przeczesała dłońmi i przygładziła.
- Zgubiłam moją relikwię - krzyknęła z zaskoczeniem i przestrachem macając przód sukni. Rzeczywiście na jej szyi nie było talizmanu z ukrytymi włosami świętego Władysława. Lubiła się nim przechwalać, choć my skrycie powątpiewałyśmy w jego autentyczność. Amalia rzuciła się na kolana na stertę i rozpoczęła poszukiwania energicznie rozgarniając liście. Skupiłyśmy się na przeszukiwaniu, gdy nagły okrzyk Krisztiny sprawił, że wzdrygnęłam się z
przestrachem.

- Boże słodki! Co to jest?
W ręku trzymała kawałek przybrudzonego białego materiału. Prosty, lniany czepek, obszyty bawełnianą tasiemką. Nie każda panna nosiła nakrycie głowy, nieliczne z dziewcząt skromnie skrywały włosy pod czepkiem. Tak robiła Eva. Dlaczego ona przyszła mi na myśl? Nie sposób przecież poznać, czy ten czepek należał do niej, ale patrząc na znalezisko nabierałam przekonania, że jest właśnie jej. Krisztina zdawała się podzielać mój niepokój, odrzuciła nakrycie jakby było najbardziej plugawą rzeczą na świecie. Rękę zaczęła mocno wycierać o suknię, choć wcale nie była brudna. Klęczałam na liściach skamieniała, tylko Amalia ledwo rzuciła okiem i dalej szukała swojej zguby przekopując stertę.
- Chodźmy stąd - zaproponowałam, a Krisztina skinęła głową.
- Nie! - wykrzyknęła Amalia - moja relikwia. Nie odejdę, dopóki jej nie znajdę.
Miałam ochotę uciec z tego miejsca natychmiast, przestało być radosne i fascynujące. Jednak lojalność wobec przyjaciółki zatrzymała mnie. Ze strachem dalej rozgarniałam liście bojąc się tego, co jeszcze można wśród nich znaleźć.

- Jest! - radosny okrzyk Amalii przyniósł ulgę nam wszystkim. Wstałam szybko, otrzepałam pospiesznie suknię i przynagliłam dziewczyny.
- Wracajmy, natychmiast.
Oddalałyśmy się pospiesznie w milczeniu, nastrój radości uleciał, tylko Amalia uśmiechała się do siebie.

Od tamtego wydarzenia minęło kilka dni. Omijałyśmy temat wycieczki, nawet Amalia o tym nie wspominała. Samo znalezisko nie było niczym zatrważającym, być może któraś z dziewcząt zdjęła czepek z głowy, niosła go w ręku i zgubiła podczas spaceru, jednak mnie nie opuszczała myśl, że należał on do Evy i znalazł się tam w całkiem innych okolicznościach. Gryzłam się tymi myślami, jednak nie podzieliłam się nimi nawet z Krisztiną, choć ona zdawała się podobnie odczuwać. Niepokój wdarł się ponownie w głąb duszy i odsunął dotkliwą tęsknotę za Elżbietą. Ta ostatnimi czasy znów oddaliła się ode mnie i z niepokojem zauważyłam, że łaskawym wzrokiem patrzy na młodą dziewczynę o przepięknych blond włosach i słodkiej twarzyczce. Przybyła ona niedawno to Czachtic. Nie znałam jej wieku, ani imienia, jednak jej uroda przyciągała mój wzrok i wielu innych mieszkańców zamku. Księżna również zwróciła na nią uwagę i widziałam, że często przywołuje tamtą, by jej towarzyszyła i z ochotą korzysta z jej usług. Bolało mnie to, zazdrość nie dawała spokojnie zasypiać wieczorami. Leżałam w ciemnościach wyobrażając sobie sceny z udziałem tamtych dwóch kobiet. Łzy zbierały się pod powiekami, wypływając cienkimi strużkami, choć starałam się ze wszelkich sił je powstrzymywać. Czy tamta równie chętnie jak ja odwzajemnia pieszczoty? Czy z podobną żarliwością całuje cudowne piersi Księżnej? Czy przytula ją gdy drży w nocy przez sen? Czy słucha z taką jak ja uwagą jej opowieści? Nie znalazłam odpowiedzi na żadne z tych pytań, był tylko żal, tęsknota, pustka i strach, coraz silniejszy strach.
Gdy jednego wieczoru weszła do naszego pokoju Dorota z przykazaniem od Księżnej, abym przybyła na jej wezwanie, z radości upuściłam naczynie z wodą. Służąca popatrzyła na mnie z politowaniem, ale nie skomentowała mojej niezgrabności i cierpliwie czekała, aż sprzątnę. Ścierając z podłogi wodę czułam jak wraca entuzjazm, czułam, że pięknieję, jaśnieję. Dorota przykazała iść za nią, gdyż Księżna przebywała w innej części zamku niż zwykłam ją widywać. Szłyśmy dość długo, mało znanymi mi korytarzami, wreszcie dotarłyśmy pod drzwi, gdzie czekał na nas karzeł Fritzko wraz z płowowłosą pięknością. Ta stała z uniesioną głową, szczebiocąc dźwięcznym głosikiem do towarzyszącego jej mężczyzny, rozglądając się przy tym z nieukrywaną ciekawością. Przystanęłam zaskoczona ich obecnością, czując jak ulatuje radość ze spotkania z Elżbietą. Służąca zapukała do drzwi, uchyliła je, wpuściła mnie i blondynkę zamykając je za nami, pozostając wraz z karłem na korytarzu. Komnata była ciemna i surowa w wystroju. Stało w niej mało sprzętów, królował wielki kominek z ogromnym paleniskiem, a po przeciwnej stronie wzrok przyciągały ciężkie, ozdobne drzwi do innej sali. Księżna nie była sama, towarzyszyła jej starsza kobieta, którą już kiedyś widziałam, w ten letni dzień, gdy wysiadały z powozu. Wiedziałam, że to daleka krewna pani na Czachticach i słyszałam, że nie cieszy się ona dobrą sławą. Krążyły opowieści o jej rozwiązłości, pijaństwie i paraniu się czarna magią. Siedziały teraz obie
przy kominku, chłonąc płynące z niego ciepło i blask. Przed nimi stał niewysoki stoliczek, a na nim kilka butelek wina w różnych odcieniach koloru szkarłatu. Starsza miała zaczerwienione policzki i szkliste oczy, a Księżna jedynie lekko zaróżowioną twarz. Obie wypoczywały w pozach świadczących o lekkiej i intymnej atmosferze, Elżbieta miała nawet uniesioną suknię i odsłaniania kształtne łydki. Ukłoniłyśmy się, spuściłam wzrok, nie podobał mi się widok ukochanej. Wyraźnie widać po niej było wpływ trunku, a w oczach błyszczały złowrogo dziwne błyski. Uśmiechała się unosząc górną wargę i odsłaniając zęby, przypominała wilczycę, była piękna, okrutna, dzika, godna pożądania, zarazem odpychająca.
- Zbliżcie się - rozkazała mi i blondwłosej dziewczynie.
- Moje dwa największe klejnociki - zwróciła się do swojej towarzyszki, a w jej głosie można było wyczuć drwinę i groźbę.
Tamta wstała, zatoczyła się lekko, roześmiała, jakby był to żart i podeszła do nas.
- Klejnociki...
Obmacywała nas wzrokiem. Miałam ochotę pchnąć ją i uciec, jednak stałam jak wrośnięta, jedynie zagryzając wargę. Kobieta zainteresowała się blondynką. Zaczęła głaskać tamtą po włosach i policzkach. Elżbieta również podniosła się z fotela i podeszła do nas. Poczułam ciepło bijące od niej, zapach wina i perfum. Stała długą chwilę wpatrując się we mnie.
- Ilono - szepnęła - moja słodka Ilono... Miłujesz mnie?
Nie mogłam odpowiedzieć, słowa nie przechodziły mi przez ściśnięte gardło, a łzy stanęły w oczach, skinęłam potakująco głową.
- Skoro miłujesz to zrozumiesz.
Cała sytuacja wydawała się dziwna i zatrważająca, czułam zbliżające się niebezpieczeństwo, ale też odbierałam czułość jaka napływała do mnie ze strony
Elżbiety. Starucha nadal pieściła dziewczynę, głaszcząc jej twarz, ramiona i szyję. Patrząc na to zbierało mi się na wymioty. Czy ja z moją ukochaną też
wyglądamy tak obrzydliwie gdy dotykamy się? Dziewczę już nie uśmiechało się promiennie, patrzyło okrągłymi oczyma na nas wszystkie doszukując się
odpowiedzi. Chciała coś powiedzieć i odwróciła się w stronę Księżnej, ta jednak uprzedziła ją i krzyknęła donośnie. Do sali wbiegli Dorota i karzeł Fritzko.
- Ta - wskazała na blondynkę Elżbieta i odwróciła się do mnie - milcz i bądź ze mną, albo spotka cię to samo.
Służący dopadli do dziewczyny, wykręcając jej ręce do tyłu i kneblując usta kawałkiem szmaty. Chciałam krzyczeć, ale Elżbieta zakryła mi ręką usta i wysyczała wprost do ucha

- Milcz. Milcz Ilono.
Podstarzała, pijana krewna Księżnej zaniosła się histerycznym śmiechem powtarzając
- Klejnociki, klejnociki...
Dziewczyna szarpała się przestraszona, ale nie miała szans w tej walce. Służący popychając ją, skierowali się w stronę tajemniczych drzwi, otworzyli je i wepchnąwszy, zniknęli w sąsiedniej komnacie. Starucha pobiegła za nimi chichocząc, Elżbieta chwyciła moją dłoń i pociągnęła za sobą. Weszłyśmy do pokoju, który mógłby uchodzić za przedsionek piekła. Jedynym normalnym sprzętem był stół stojący pod jedną ze ścian, na którym leżały różnego rodzaju szczypce, obcęgi, szpikulce, nożyce, brzytwy i wiele innych metalowych przedmiotów, których przeznaczenia nie śmiałabym nigdy się domyślać. Na środku pomieszczenia stała wielka kadź. Pokój tonął w obrzydliwym zapachu rozkładu, zbierało mi się od fetoru i widoku na wymioty. Elżbieta znów przysunęła się do mnie.
- Ilono, jeśli kiedykolwiek zdradzisz choćby jednym słówkiem o tym co tu zobaczysz, zabiję cię, przysięgam. Kocham cię, ale cię zabiję.
Służący zaczęli rozcinać nożycami ubranie na dziewczynie, zrywając je z niej. Ta wiła się, rozpaczliwie usiłując wydrzeć się z ich rąk. Zakneblowane szmatą usta tłumiły błagalne krzyki, z oczu tryskały łzy. Pierwszy raz widziałam, aby łzy nie spływały, a wydobywały się jak woda z fontanny. Spojrzenie miała utkwione w Elżbiecie, szukając ratunku, lub choćby odrobiny litości. Księżna odsunęła mnie i podeszła do nich. Blondynka była już zupełnie naga, ręce miała wykręcone do tyłu i związane, włosy zmierzwione, twarz mokrą i wykrzywioną, a piersi podskakiwały w rozpaczliwym tańcu, gdy wciąż uparcie próbowała się uwolnić. Karzeł z pomocą Doroty przeciągnął ją w stronę kadzi i wsadził do niej. Daremny opór dziewczyny, mężczyzna choć niewielkiego wzrostu dysponował ogromną siłą, a pomagająca mu służąca Dorota wyróżniała się wśród kobiet wzrostem, tuszą i odpowiednią do tego krzepą.

Stara krewna Księżnej wciąż chichotała, trzymając w ręku kielich z winem i popijając z niego co rusz.
- Klejnocik choć wyłuskany z oprawy wciąż lśni - słowa połączone z piskliwym śmiechem sprawiały, że uznałam ją za obłąkaną.
Elżbieta nawet nie spojrzała na staruchę, skinęła ręką w stronę Fritzla, a ten puścił na moment dziewczynę, pozostawiając ją w objęciach Doroty, podbiegł do stołu i przyniósł nóż. Pokazał go Księżnej i uniósł brwi w niemym zapytaniu, ta skinęła głową i spokojnie podeszła odbierając go od niego. Odwróciła się w stronę dziewczyny, skinęła na służących, aby ją unieruchomili. Służka chwyciła blondynkę od tyłu za włosy i pociągnęła mocno w dół, co spowodowało, że ta uniosła wysoko podbródek.
- Wybacz - powiedziała Elżbieta i szybkim ruch poderżnęła gardło ofiary.
Początkowo pokazała się tylko czerwona linia na szyi, chwilę później buchnęła z niej ciecz czerwoną falą. Nie wytrzymałam, zaczęłam krzyczeć. Mój wrzask zmieszał się z obłąkańczym śmiechem starej krewnej.

Dziewczyna w kadzi stała wciąż wyprostowana, a Elżbieta odrzuciwszy nóż, zanurzyła dłonie w spływającym, szkarłatnym płynie i poczęła wprost z nich go pić. Widok ten sprawił, że uciszyłam się i zdumiona wpatrywałam się w ukochaną chłepcącą krew jak wilczyca. Gdy skończyła dała znak służącym, podtrzymującym słabnącą dziewczynę. Kolana tamtej uginały się i wisiała już w ich ramionach. Dorota przejęła cały ciężar ciała, a karzeł podniósł porzucony nóż i zaczął raz po raz zanurzać go w ciele ofiary.Nacinał jej ręce, piersi, brzuch, uda. Krew wypływała wieloma stróżkami wprost do kadzi.
- Dopilnujcie, aby jak najwięcej... - rozkazała Księżna i ująwszy moją dłoń, pociągnęła mnie do drugiej komnaty.
Czułam lepkość na jej ręce, jednak dałam się prowadzić. Wyszłyśmy z tego nie przedsionka, a raczej czeluści piekielnych, odwróciła się do mnie,z zakrzepłą na ustach krwią dziewczyny, zbliżyła twarz do mojej i pocałowała namiętnie. Strach pokonał obrzydzenie, nie byłam w stanie jej odepchnąć, ani odmówić pocałunku.
- Pamiętaj Ilono, tylko będąc mi wierną i oddaną jesteś w pełni bezpieczna - powiedziała gdy oderwała wargi. - A teraz siedź tu i czekaj na mnie, pod żadnym pozorem nie zaglądając obok.
Siedziałam przy dogasającym kominku starając się nie słyszeć dźwięków dobiegających z drugiej komnaty. Czas mijał, ogarniało mnie otępienie i obojętność. Przed chwilą byłam świadkiem najbardziej plugawych rzeczy na świecie, morderstwa, picia krwi, zadawania ran niewinnej osobie. Uczestniczyłam w tym wszystkim, nie powiedziałam "nie", nie rzuciłam się z pomocą. Nawet teraz nie uciekłam stąd by powiadomić innych o straszliwej zbrodni, tylko siedziałam potulnie tak jak mi nakazano. Jestem zła, jestem występna, jestem potępiona na wieki, wraz z moją ukochaną.


Księżna (część druga)

Eva była niską, przysadzistą, można rzec grubo ciosaną dziewczyną. Pochodziła z daleka, gdzieś z okolic jeziora Velence. Poruszała się rozkołysanym lekko chodem, przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę, co przypominało ruchy kaczuszki. Oczy blisko siebie osadzone, duży, wyrzeźbiony na kształt kartofelka nos i grube, nieregularne brwi nie dodawały jej urody, ale czyniły jej aparycję szczerą i przez pospolitość wzbudzającą zaufanie. Miała najpiękniejsze zęby jakie widziałam u kogokolwiek. Białe,kształtne, osadzone w równym rządku, sprawiające, że gdy ich właścicielka obdarowywała innych ich widokiem, to mało kto nie ulegał ich czarowi. Uśmiech nie bywał jednak częstym gościem na twarzy tej cichej, skrytej panny.
Wieczorami, choć zmęczone po dniu ciężkiej pracy, jednak wciąż tryskające młodzieńczą energią ja i Krisztina opowiadałyśmy sobie prawdziwe, lub zmyślone historie. Czasem śpiewałyśmy półgłosem, lub zaśmiewałyśmy się z wydarzeń jakie nas spotkały w ciągu dnia. Eva nie uczestniczyła w tym, siedziała milcząc i wpatrując się w sobie tylko wiadomy punkt na ścianie lub za oknem, lub zajmowała się własnymi sprawami. Nie przyłączała się do nas, ale co przyznam, też nie oburzała się na nasze psoty i swawole.
Słuchała nas też tego wieczoru, gdy Krisztina swoim zwyczajem, przed ułożeniem się do snu, przekazywała zasłyszane plotki i legendy krążące na temat osób mieszkających wraz z nami na zamku.
- Znacie tego obrzydliwego karła Fritzko, prawda?
- No tak, jest przecież zaufanym księżnej, widuje się go wszędzie, nie sposób go nie znać.
- Ano właśnie, powiadają nawet, że jest na usługach diabła samego, a duszę oddał na wpół jemu, na wpół Elżbiecie. Opowiadają też, że maczał palce w wielu tajemniczych sprawkach, o których strach mówić. Ponoć jedną taką dziewkę kuchenną to zatłukł kiedyś na śmierć na rozkaz pani, a gdy biedaczka umierała podciął jej pachy nożycami i napawał się widokiem wypływającej z niej krwi. Mówią, że ktoś widział jak potem wynosił zakrwawione zwłoki w stronę lasu, a sama księżna to przez wiele dni nie pokazywała się nikomu na oczy.
- Bój się Boga, Krisztino! - przerwała jej gwałtownie Eva - takie bajdy bezwstydnie powtarzać.
Krisztina stanęła na środku pokoju, podparła boki rękoma i potoczyła wzrokiem po swoich słuchaczach, czyli mnie i Evie. Zdziwiona i oburzona żywą reakcją przyjaciółki z pokoju i jej nieoczekiwaną reprymendą uniosła głos.
- Bajdy, nie-bajdy, a opowieści krążą nie bez przyczyny zapewne.
- Bajdy, nie-bajdy, powtarzać nie trzeba, wręcz nie należy - cicho zripostowała Eva.
Wydawało się, że nasza trzpiotowata koleżanka jeszcze bardzie podniesie głos i kontynuować będzie sprzeczkę, ale opuściła ręce i odpowiedziała spokojnym tonem.
- Pora spać. Dobrej nocy wam życzę.

Na zamku w Czachticach było zawsze kilka, a nawet kilkanaście dziewcząt, bo renoma księżnej, jako dobrej i szczodrej opiekunki zubożałych szlacheckich panien sięgała daleko. Przybywały one z bliska i z daleka i przebywały po kilka miesięcy, bywało, że i lat. Miałyśmy nabrać tu ogłady, nauczyć się jak być przydatną w domu, a także na co po cichu liczyła każda, znaleźć męża. Jedne witałyśmy, inne żegnałyśmy. Dziwne jednak, że przy takiej ilości młodych, pełnych pomysłów panien, na dworze panowała raczej atmosfera spokoju, a wręcz powagi. Bałyśmy się ulubionej służki Księżnej, Doroty, karła Fritzko, ale najbardziej tego, iż któraś mogłaby zasłużyć na gniew i oburzenie samej Elżbiety. Już wiedziałam, że potrafi być okrutna i mściwa. Widziałam skutki nieposłuszeństwa wobec niej. Niejedna panna służebna płakała masując obolałe, poobijane miejsca, dmuchając na zadrapania i siniaki, zadane w gniewie przez samą księżną, lub jej zauszników. Mnie samą jednak, choć od tamtej nocy nigdy nie przywołała do swojej komnaty, traktowała dobrze, z uprzejmością, nawet wręcz z delikatnością. Usługiwałam jej kilka razy przy posiłkach, starając się być w tym najlepszą. Dla niej. Posyłała mi pełne wdzięczności i czułości spojrzenia, jednak ani słowem nie zdradziła się, że jestem kimś więcej niż jedną z wielu zwykłych panien służących. Po tych spotkaniach chodziłam przez resztę dnia uszczęśliwiona i promienna. Czekałam na wizytę brzydkiej Doroty, zapraszającej mnie do komnaty Księżnej. Leżałam na swoim łożu w oczekiwaniu i tęsknocie, wspominając każdy szczegół tamtej nocy. Czasami dotykałam ukradkiem te miejsca na ciele, gdzie wtedy spoczywały jej dłonie, ale nie umiałam oddać jej muśnięć i pieszczot. Zasypiałam wierząc, że wystarczy wykazać się jeszcze większą cierpliwością, a nagroda mnie nie ominie.

Eva nie posiadała wdzięku, ani nie była szczególnie zwinna, była pracowita i cicha, te jednak przymioty nie uchroniły ją przed złością pani na Czachticach. Jak każda z nas wzywana była do posług, a czasem też do komnat Księżnej. Jednego razu, po usługiwaniu przy wieczornej toalecie wróciła z krwawiącymi ranami na twarzy, ramionach i rękach. Rzuciłyśmy się z Krisztiną by ją pocieszyć i opatrzyć zadrapania, ale odepchnęła nas i skrzyczała, że mamy pilnować swoich spraw. Zaraz też za nią wkroczyła do naszego pokoju służąca Dorota i w cichych, lecz dobitych słowach wyraziła ubolewanie nad szczególną niezgrabnością Evy, prowadzącą do powstania takich właśnie bolesnych ran. Eva nie zaprzeczyła, spuściła głowę i milczała, a gdy wyszła ulubienica Księżnej, pochlipując cichutko obmywała skaleczenia mamrocząc jakieś niezrozumiałe dla nas słowa.
Dwie doby później zniknęła. Brzmi to niewiarygodnie, ale ona zwyczajnie zniknęła. W ciągu dnia jej nieobecność pozostała przez nas niezauważona, jednak, gdy nie pojawiła się przy posiłku wieczornym, ani gdy kładłyśmy się spać, a jej posłanie pozostawało nietknięte, obie zrozumiałyśmy, że coś musiało się wydarzyć. Leżałyśmy w półmroku czekając na nią, lub na kogoś kto wyjaśni nam co się z nią dzieje. Słyszałam oddech Krisztiny i oddalone, przytłumione odgłosy późnowieczornego życia na zamku.
- Ilona? - usłyszałam nieśmiały szept przyjaciółki. - Ilona? Czy mogę położyć się przy tobie?
- Chodź - odpowiedziałam równie cicho, jakby miało to ogromne znaczenie.
Krisztina biegiem przebyła przestrzeń dzielącą nasze posłania i położyła się przy moim boku. Usłyszałam jej głos tuż przy uchu.
- Jak myślisz, gdzie ona teraz jest?
- Ty mi powiedz, jesteś tu dłużej i znasz lepiej obyczaje na tym zamku.
Przez chwilę nie odpowiadała.
- Ona nie wyjechała, wszystkie jej rzeczy tu są, a to taka osoba, która nic nie oddaje w swoim życiu na zmarnowanie. No i pożegnałby się z nami, gdyby miała zamiar nas opuścić... na pewno pożegnałaby się. Płakała ostatnio często i... pamiętasz przecież, nie było jej tu za dobrze, ale nie odjechałaby bez słowa.
Znów umilkła.
- Boję się - wyszeptała po chwili i objęła mnie, wtulając głowę między moje piersi.
- Ciiiiii... - zaczęłam ją uspokajać.
Dziwne, odkąd przybyłam na ten zamek przytulam się z kobietami więcej niż kiedykolwiek wcześniej z moimi małymi siostrzyczkami. Teraz jednak, nie czułam tego co z Elżbietą. Krisztina nie pachniała, ani nie wzbudzała dziwnych mrowień. Zwykłe przyjacielskie pocieszanie się w biedzie.
- Zapewne wróci, odsiaduje jakąś karę i wróci rano.
- Tak, masz rację - dziewczyna z radością uczepiła się mojego wytłumaczenia - jaka ja głupia, karmię ciebie i siebie tymi okropnymi opowieściami, a potem boimy się jak małe dzieci. Jutro wszystko będzie dobrze.
Przysunęła znów głowę w stronę moich piersi i już trochę niewyraźnie i sennie wymamrotała.
- Pozwól mi tu zostać...
Usnęłyśmy objęte i wtulone w siebie. Ranek jednak przywitał mnie samą w łożu, przyjaciółki nie było, Evy również.W pośpiechu przemyłam twarz w misce z wodą, ubrałam suknię, zaplotłam warkocz, zakrzątnęłam się by uprzątnąć po sobie i wybiegłam z pokoju, gnana ciekawością, czy już się coś wyjaśniło z tajemniczym zniknięciem Evy, oraz niepokojem, że wyjaśnienia te mogą okazać się podobne do opowieści Krisztiny.
Na zamku trwało normalne, codzienne życie, jakby nic szczególnego się nie wydarzyło. Na pytania, czy ktoś widział moją przyjaciółkę wszyscy spuszczali głowy, kręcili nimi przecząco i wracali do swoich zajęć. Stara kucharka tylko syknęła do mnie ostrzegawczo:
- Cicho lepiej bądź dziewczyno, nie zadawaj tylu pytań, widać musiała nagle wyjechać i nic nam do tego.
Resztę dnia spędziłam pomagając jej skubać pierze z kaczek, oraz czyszcząc sprzęty kuchenne. Czekałam, czy jeszcze coś powie, ale na temat zaginionej milczała tak jak inni. Podczas wieczerzy rozglądałam się czy nie mignie mi niska, charakterystyczna postać Evy, napotkałam jednak tylko gniewny wzrok Doroty. Spuściłam głowę. Muszę przyznać, zaczęłam się bać o siebie i Krisztinę. Wróciłyśmy we dwie do naszej komnaty na noc. Posłanie naszej przyjaciółki było puste, ale jej suknie, koszule, grzebienie, drobiazgi zniknęły. Krisztina w niemej grozie przygryzła palce lewej dłoni i patrząc na mnie rozpaczliwym wzrokiem przekazywała swój strach i bezsilność. Tej nocy znów spałyśmy we dwie na moim łóżku, pilnując się wzajemnie, w obawie, że przyjdzie ktoś i sprzątnie nas równie skrzętnie jak rzeczy Evy.
Dni mijały jednak spokojnie, o naszej sąsiadce z pokoju zapomniano już i tylko my zdawałyśmy się pamiętać, iż kiedykolwiek na tym zamku gościła niezgrabna, milcząca dziewczyna o najbielszych i najładniejszych zębach, jakie widziałam. Długo jeszcze dzieliłyśmy się z Krisztiną łożem, dodając sobie w nocy otuchy bliskością i ciepłem. Nigdy jednak, ani ja ją, ani ona mnie nie dotknęła tak jak robiłyśmy to z Księżną. Potem stwierdziłyśmy, że nie wysypiamy się na jednym wąskim posłaniu i wróciłyśmy
do starych zwyczajów, tylko wieczorami nie snułyśmy już krwawych opowieści i nie śmiałyśmy się kpiąco z innych mieszkańców zamku w Czachticach.

Lato chyliło się ku końcowi, chłodne ranki i wieczory zaczęły dawać nam się we znaki. W naszym małym pokoiku wilgoć wciskała się w każdy kąt. Ubierałyśmy się w cieplejsze suknie, a na noc zakopywałyśmy się po czubki nosów w pościeli. Zaczynałam wierzyć, że rzeczywiście Eva nie istniała, a noc z Elżbietą to tylko moje piękne i nieprawdopodobne marzenie. We wrześniu do naszego pokoju przyprowadzono nową lokatorkę. Miała siedemnaście lat, kręcone włosy o kolorze miedzianej patelni, wydatne, pełne usta, zielone figlarne oczy i ogromne piersi. Spojrzałam na nie i zarumieniłam się.
Jestem zła. Zła i występna - pomyślałam. Czy moim rodzice mogli kiedykolwiek przypuszczać, że ich córka będzie pożądliwie patrzeć na piersi innych kobiet? Czy przyszło im do głowy, gdy mnie hołubili jako dziecię, że w przyszłości ich powód do dumy będzie powodem do wstydu? Czy kiedyś zostanie mi wybaczone? Przecież nie chciałam tego, to samo przyszło. A może zostałam zarażona, podczas tamtego wieczoru, gdy rozczesywałam włosy Księżnej? Przecież to wtedy pierwszy raz ogarnęło mnie tajemnicze mrowienie... ależ nie - olśniło mnie - pierwszy raz, poczułam je, gdy ujrzałam moja panią zaraz po przyjeździe. To wtedy musiała mnie zaczarować? Czy to ona jest winna, czy ja? Czy powinnam wyznać grzechy księdzu? A co jeśli powie, że nie ma odpuszczenia na tak ciężki występek? A jeśli zabroni mi spotkań z Elżbietą? Na pewno zabroni... przecież to grzech śmiertelny.
- Ilono? Ilono, nie śpij z otwartymi oczyma! - śmiała się ze mnie Krisztina. - Amalia się o coś ciebie pyta.
Amalia? A kto to u licha Amalia - przemknęło mi lotem błyskawicy zdziwienie. A tak, to pewnie ta nowa.
Odwróciłam się do niej starając się nie spuszczać wzroku poniżej linii ramion.
- Pytałam, czy nie obrazisz się, gdy przesunę twoje rzeczy na komodzie by postawić relikwię ze Świętą Agnieszką. Jest drogocenna i bliska memu sercu, nie chciałabym wstawiać ją w jakiś kąt.
- Ależ proszę, skoro to ważne dla ciebie... przesuń to pudełko, tak to właśnie... o tu, może stać...

Amalia rozgościła się u nas szybko. Wniosła ze sobą nastrój nowości, świeżości i pobożności. Ze wstydem obserwowałyśmy z Krisztiną jej religijne praktyki, przypominające nam, jak bardzo opuściłyśmy się w tym względzie. Poranne modlitwy, wieczorne pacierze, pieśni na cześć chyba wszystkich świętych zaczęły nam towarzyszyć każdego dnia. Zauważyłam, że Krisztina z żarliwością nowo nawróconej zaczęła asystować Amalii w jej obrzędach. Ja czasem wieczorem słysząc ich pobożne słowa również próbowałam się pomodlić. Czułam jednak, że mój grzech leży kamieniem między mną a Bogiem. Zacięłam się w nim. Nie umiałam żałować, ani udawać, że chcę się go wyrzec. Odwracałam się gniewnie od moich rozmodlonych towarzyszek i zasypiałam twardym, mocnym snem grzesznika.

W końcu moja cierpliwość i wierność wobec Elżbiety zostały nagrodzone. Dzień był deszczowy i zimny. Znów pomagałam w kuchni. Za zadanie miałam uprzątnąć pozostałości po obranych warzywach i wymyć stoły. Robotę wykonywałam z gorliwością, bo ruch sprawiał, że nie czułam zimna i wilgoci. Karzeł Fritzko wyrósł jak spod ziemi. Zaskoczenie spotęgowane groteskową brzydotą ulubieńca Księżnej sprawiły, że wypuściłam z rąk kosz z obierkami, krzycząc przy tym bardzo głośno.
- Taki straszny jestem, że w biały dzień sieję popłoch wśród nadobnych dziewic? - drwiąco spytał mężczyzna.
- Ja... przepraszam... ja... zamyśliłam się, a...
- A moja matka, świeć Panie nad jej duszą, powtarzała mi co dnia, żem najpiękniejszy w świecie. Czyżby się myliła ta prosta, acz szlachetna kobieta? - wciąż kpił ze mnie.
Zebrałam całą odwagę i patrząc mu w oczy rzekłam tonem spokojnym na tyle, na ile mnie stać.
- Zapewne byliście takimi w jej oczach panie i nie mnie sądzić czy się myliła. Pozwólcie, że wrócę do swojej pracy...
- A tak... praca... Przesłanie ci niosę od twojej pani. Masz stawić się w jej komnacie dziś, trzy kwadranse po wieczerzy. Tak kazała przekazać. Ciekawe dlaczego trzy kwadranse..., czemu nie godzina, ani nie pół? Trzy kwadranse... dziwne zaiste to stworzenia, białogłowy... Umyśli sobie taka coś i...
Oddalił się zajęty monologiem, nie czekając na odpowiedź ode mnie. Pozbierałam nieszczęsne obierki i wyszłam z koszem przed budynek, by wyrzucić je w odpowiednim miejscu. Deszcz przestał padać, ale nie pojaśniało i wciąż wsiały nisko ciemne, burzowe chmury. Dla mnie jednak świeciło najjaskrawsze słońce, bo radość sprawiała, że wręcz unosiłam się nad ziemią biegnąc w kierunku śmieciowiska. Resztę dnia spędziłam upojona planami na wieczór.
Jeszcze przed wieczerzą obmyłam dokładnie ciało i ubrałam najlepszą z sukien. Podniecenie sprawiło, że nie mogłam przełknąć ani kęsa z wieczerzy i czekałam tylko z niecierpliwością jej końca. Po niej podeszłam do Krisztiny prosząc:
- Upnij mi proszę włosy tak jak to zrobiłaś w zeszłą niedzielę.
- Po co ci na noc taka fryzura? - zdziwiła się.
- Będę usługiwać Księżnej.
W jej wzroku zaraz pojawiła się czujność i napięcie, jednak nie wyrzekła ani słowa. Milcząc uczesała mnie i dopiero gdy wstałam do wyjścia zawołała:
- Ilono! Uważaj na siebie...
Spojrzałam z uśmiechem na jej pobladłą twarz i spokojnie zapewniłam
- Nie ma się czego bać... Wrócę...
Amalia patrzyła bez słowa na tę scenę szukając jakiegoś wytłumaczenia jej dramatyzmu.
- Czy jest jakieś odpowiednie błogosławieństwo na taką okazję? - nie mogłam się powstrzymać od złośliwości.
- Kochajcie zawsze Boga i swoje dusze, i wszystkie swoje siostry, i zachowujcie starannie to, co przyrzekłyście Panu. Niech Pan was błogosławi i niech was strzeże - odpowiedziała cicho jakby nie dostrzegając drwiny.
Wszystkich to kochać się nie da, przynajmniej nie od razu, ale jedną to dziś niewątpliwie będę z całego serca, duszy i mocy swojej - pomyślałam figlarnie i podążyłam do mojej ukochanej.

Zapukałam do drzwi jej komnaty i usłyszałam przyzwolenie bym weszła. Pokój migotał od dziesiątek małych płomieni, porozmieszczanych na wszystkich sprzętach. W powietrzu unosił się subtelny zapach, jakiego nie znałam, a który przyprawiał mnie o gęsią skórkę i lekkie zawroty głowy. Elżbieta leżała na łożu, wsparta na poduszkach i czytała. Gdy weszłam uniosła głowę. Przykryta była puchową kołdrą do pasa, powyżej niego nic nie skrywało piękna jej nagiego ciała. Włosy miała rozpuszczone i ułożone w fale opływające szyję,ramiona i plecy. Wzrok jej mienił się dziesiątkami iskier, konkurujących intensywnością z blaskiem świec. Ruchem ręki i lekkim wygięciem ust zaprosiła mnie, abym zajęła miejsce na łożu tuż obok niej. Kiedy usiadłam nieśmiało na jego skraju, pełna drżenia, pogłaskała moje ramię i szepnęła.
- Rozbierz się i połóż przy mnie. Wiesz co czytam? Nie, skąd mogłabyś wiedzieć? Umiesz czytać Ilono?
- Tak pani.
- Nie nazywaj mnie w łożu panią, w tym jednym miejscu nie nazywaj... tutaj ty jesteś moją panią, a ja twoją... tu jesteśmy równe sobie. Posłuchaj co właśnie czytałam.

"O pani, rzekłem na to, błąd popełniasz srogi!
Ogień jest ogniem, chociaż popiół go przysłoni.
Święte mury miłosnej nie stłumią pożogi,

Miłość równym jest władcą w świecie i w ustroni.
Przed tym bogiem, co razi i niebieskie bogi,
Żadna ciebie modlitwa ni post nie uchroni!"*

- Nie wiem czy dobrze przetłumaczyłam, francuski nie najlepiej znam...
- Chyba nigdy nie słyszałam nic piękniejszego - odparłam zgodnie z prawdą - nikt nie wypowiedział przy mnie tak niesamowitych słów.
- Nie zapominaj Ilono, że to tylko słowa, choćby piękne po granice nieśmiertelności, to tylko słowa...
Odłożyła książkę i odrzuciła przykrywające ją okrycie. Znów olśniła mnie pięknem proporcjonalnego, dojrzałego, kobiecego ciała. Przypominające owoce gruszy piersi spoczywające powyżej zaokrąglonego brzucha. Miękka linia bioder przechodząca w uda w sposób wręcz idealny. A u ich zbiegu kępka czarnych włosów, lśniąca, kusząca, wręcz prosząca się aby dotknąć, a nawet zanurzyć w ich dłoń.
Położyłam się obok niej, jednak nie za blisko. Onieśmielenie wzięło górę nad pragnieniem. Elżbieta zdawała się nie zauważać moich wahań i rozterek. Dalej snuła swą opowieść.

- Wiesz co mi się dziś przypomniało? Gdy byłam małą dziewczynką na zamku w Esced miało miejsce jedno wydarzenie. Miałam wtedy siedem lat, a może sześć? Nieważne... ważne, że nikomu nie przyszło do głowy przegonić mnie, przepędzić stamtąd... chronić. Był tam człowiek, Cygan... tak, to był Cygan. Pamiętam jego oszalałe oczy, czarne, lśniące, pełne przerażenia i szaleństwa. Oskarżyli go o uprowadzenie dzieci i sprzedanie ich Turkom. Krzyczał i zaklinał się, że jest niewinny, błagał, skomlał i wrzeszczał tak jak... chyba nigdy później takiego krzyku nie słyszałam, a uwierz wiele zniosły moje uszy. Jednak nawet to było niczym w porównaniu z rżeniem oszalałego konia czującego swoją śmierć, którego przyprowadzili na ten plac. Zabili go szybko, jednak jakby rozumiał, że to jeszcze nie koniec... rozcięli jego brzuch, wypatroszyli, wyrzucając wnętrzności na piasek. Uwierzysz jakie to obrzydliwe i fascynujące zarazem?
Przeturlała się bliżej mnie, ułożyła w pozycji na brzuchu i podparła brodę rękoma. Zapatrzona przed siebie kontynuowała opowieść, a ja nie mogłam nie podziwiać jej cudownie krągłych pośladków błyszczących w świetle dziesiątek świec.
- Piękno konia kryjące ohydę jelit, wątroby, żołądka... Flaki i krew - zamilkła na moment.
- Tamtego związanego ledwie mogło sześciu chłopa unieść. Tak się wił, wyrywał, trząsł. Włożyli go w opróżniony brzuch konia i zaszyli.
- Jak to zaszyli? W brzuchu? - ośmieliłam się zdziwić.
- Tak, w końskim kałdunie. Nie pytaj mnie o szczegóły, o tym czym zaszywali i ilu ludzi musiało przyciskać do ziemi Cygana by można było to zrobić. Nie pamiętam. Za to pamiętam rozpaczliwy skowyt tamtego człowieka, którego nie zagłuszyła nawet gruba końska skóra.
- To okropne. Jak można pozwolić, żeby na takie coś patrzyło dziecko?
- Ano można - powiedziała wciąż wpatrując się w punkt przed sobą. - Dzisiaj uważam, że to nawet dobrze, to uczy... uczy na całe życie.
Chciałam zaprotestować, ale odwróciła wreszcie spojrzenie od nieznanego mi obrazu i spojrzawszy na mnie, uśmiechnęła się tak pięknie jak nigdy dotąd.
- Zimno mi Ilono, chodź, ogrzej mnie.
Przysunęłam się do niej i objęłam jej nagie ramiona. Wtuliła głowę w miejsce, gdzie kończy się szyja i gdzie można wyczuć pulsowanie krwi. Poczułam jak liże mnie tam i przyciska usta.
- Zimno... daj mi dużo ciepła, daj mi ogień, daj gorączkę, daj siebie...
Dałam wszystko o co prosiła, a nawet więcej...





* fragment wiersza Ronsard'a Pierre "Vous me distes, maistresse..."


Marlenka, to ty?

Marlenka, to ty? Czeeeść! Nie poznajesz? No jasne, że ja... Słuchaj, koniecznie muszę ci opowiedzieć, co się działo u mnie ostatnio... Miesiąc się nie odzywałam? No popatrz, jak czas zasuwa. No dobrze, przepraszam... ale ty też nie zadzwoniłaś. Marlena! Dobrze... no, dobrze... Słuchaj, a pamiętasz starą Lubońską od matmy? Tak, tak, no to wczoraj ją spotkałam i pytała o ciebie i wtedy ja sobie przypomniałam... Nieee, no co ty? Pamiętałam cały czas, nie że stara Lubońska przypomniała. No, ale dajże mi opowiedzieć z czym do ciebie dzwonię. No więc... zakochałam się na amen! Jak to trzeci raz w tym roku? Skąd ci to do głowy przyszło? Aaaaa, tak, Waldek i Borys... ale tamci się nie liczą, to tylko takie tam zawracanie głowy, teraz to dopiero czuję motylki. Marlena, ja umieram z miłości! Jak to jak? Zwyczajnie, nie jem... to znaczy jem śniadania, bo wyczytałam w `Extra Kobiecie`, że tak trzeba, ale nic poza tym, normalnie miłosna głodówka, ech, mówię ci. Nie śpię, to znaczy w nocy tak, ale nie za dobrze... no i na okrągło marzę.... Jezuuuu, Marlena jak ja marzę o nim... Wlepiam gały w monitor na jego fotkę, bo jedną mi przysłał. Co? No monitor, bo w necie go poznałam. E, nie... osobiście to jeszcze się nie spotkaliśmy, on dużo pracuje. No tak, pracuje. Jest menadżerem ogromnej firmy. Skąd wiem? No jak skąd? Pisał mi... Oj, pisał, bo my to się poznaliśmy on-line. Zaczęło się od pocieszania, słuchaj to okropnie romantyczna historia. Nie, ja jego. On miał złamane serce przez taką jedną małpę. Ze dwa pierwsze spotkania to w kółko o niej... on taki bardziej wrażliwy jest. Ty nawet nie wiesz, jaka zołza z niej była. On jej wszystko, ale to wszystko, a ona go w kółko oszukiwała. Skąd wiem? No przecież mówię ci, że mi się zwierzył. Najpierw, to nawet nie przypuszczałam, że się on podniesie po tym ciosie, ale byłam dla niego taka miła i tak mu współczułam. Głowa do góry powtarzałam. I wiesz? On mi w końcu uwierzył. No... bardzo mu pomogłam. A gdy już stanął na nogi po tym ciosie, to poczułam że go pokochałam. Taki ufny był pomimo tych krzywd jakie od tej paskudy zaliczył i umiał znaleźć w sobie tyle uczucia dla mnie. Marlena, do cholery, a skąd mam wiedzieć co ona o tym sądzi? To małpa zwyczajna, tak wykorzystać dobrego człowieka. A, daj spokój, nie chcę już o niej mówić... Leszek pogodził się z jej oszustwami i tym, że dał się wykorzystać emocjonalnie. Teraz ja jestem jego nadzieją, że są jeszcze dobre kobiety na tym świecie. Marlena? Poczekaj minutkę, bo mi dziecko się drze, że chce kolację... E, nie spokojnie... poczeka... A co to, najważniejsze ono na świecie? Co? Nie, zdrowe, zdrowe... tylko cholera tak mi swojego ojca przypomina, że czasem patrzeć na nie nie mogę... No już, poszło do kuchni. I dobrze! Odrobina samodzielności nikomu nie zaszkodziła. No więc słuchaj, muszę ci wszystko szybko opowiedzieć, bo na dwudziestą jestem umówiona z Leszkiem. Co, nie... nie w realu przecież ci mówiłam, na czacie, a właściwie to my sobie w taką grę razem gramy. Ech mówię ci, on jest nawet w tym świetny, raz tylko udało mi się z nim wygrać. No jasne, że mi tym imponuje, ale nie tylko tym... Gdybyś go poznała to od razu zobaczyłabyś jaki to porządny, kulturalny mężczyzna i taaaaki... wrażliwy. Ej, no! Jasne, że trochę się migdalimy, ale szczegółów ode mnie wyciągaj, chyba że wpadniesz do mnie na ploty... Czuję, że gdyby mógł to na skrzydłach do mnie... Nie, nie może, sama wiesz, firma, praca. Rodzina? Czy ma rodzinę? A skąd mam wiedzieć? Nie mówi mi, a ja swoją dumę mam i nie zapytam. Marlena, a przestań prawić mi kazania! Dorosła jestem i wiem co robię. Leszek nie z takich! No bo wiem, czuję to! Ty go nie znasz i źle osądzasz, a ja wiem, że to porządny człowiek, tylko skrzywdzony. Nie, nie pozwolę, żeby żył ze świadomością, że wszystkie kobietą są jak tamta zdzira! Nie unoszę się! Po prostu tamta jest zakałą kobiecego rodu i już. Marlena, ja nie mogę ci opowiedzieć szczegółów, bo to nasza tajemnica. No nasza, moja i Leszka, on mi się zwierzył, a ja jestem jego nie tylko miłością, ale i przyjacielem. Tak mi mówi. On mi ufa... Co, że nie można kochać i ufać po takiej krótkiej znajomości? O, zwyczajnie mylisz się kochana. Może ty inaczej te sprawy odbierasz, a ja dobrze wiem, że to co dzieje się między mną a Leszkiem to coś niezwykłego. Gdybyś ty jednak widziała jakie on mi rzeczy pisze? Jakie? No, że nie spotkał jeszcze kogoś takiego tak ciepłego i dobrego, i że nie tylko wyciągnęłam go z dołka ale... że go rozumiem. On mnie tak cudownie uwodzi... mówię Ci... No i co z tego, że go jeszcze nie spotkałam na żywo! To jeszcze przed nami... Marlena, ty mi tu Tadka nie wypominaj, to była moja największa życiowa wpadka, nie licząc tej z ciążą przed ośmiu laty. A mnie moja kobieca intuicja mówi, że z tej mąki może wyjść świetny chleb. No nic, kochana, muszę kończyć naszą rozmowę, bo na dwudziestą... tak, już tęsknię za nim, on pewnie już też siedzi na portalu z grami i czeka na mnie... Marlena?! Cholera jasna! Muszę skończyć, dziecko wrzeszczy w kuchni, chyba się nożem zacięło... A niech to... Zawsze musi coś nie w porę... No, na razie, pa, odezwę się.

 

Zaznaczam, że to tekst literacki, a nie prawdziwy monolog.