Crisstimm

 
Afiliado: 14/12/2007
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Puntos28más
Próximo nivel: 
Puntos necesarios: 172
Último juego
WordBox

WordBox

WordBox
22 días hace

Smakosz (tekst literacki)

Choć prezentowałam ten tekst tutaj, przypominam go z dedykacją dla Piąteczki. Sas, nie denerwuj się - wiem, jak lubisz "odgrzewane kotlety".


Poznałam go na portalu kulinarnym dla kanibali. Dał ogłoszenie: "Poszukuję smakowitej do schrupania. Zapewniam dobre warunki spożycia."

Przeczytałam raz, potem drugi...

- Jestem smakowita, prawda? - zapytałam samą siebie.

Odpowiedź była twierdząca. Ba, nawet usłyszałam, od samej siebie - wciąż niezły kąsek do schrupania jesteś.

Kliknęłam na profil tego, który dał ogłoszenie. Wysoki brunet z wąsikiem jak szczoteczka. Nie przepadam za zarostem, ale w końcu czasem warto przymknąć oko na szczegóły. W profilu bruneta widniało: "O sobie: smakosz, żarłok i pasibrzuch. Co lubię: jeść, delektować się, smakować, degustować. Czego nie lubię: anorektyczek i pedałów".

Jakich pedałów przemknęło mi przez myśl, skąd tu oni?

Wpatrzyłam się raz jeszcze w zdjęcie i podjęłam decyzję - raz kozie śmierć. Kliknęłam na odpowiedź i szybciutko wpisałam: zjedz mnie, przerżnij, przeżuj, przetraw. Jeszcze raz kliknęłam i dorzuciłam zdjęcie z wakacji, na którym grilluję marynowane, z czosnkiem, imbirem i olejem sezamowym piersi indycze. Jeszcze raz kliknęłam. Poszło...

Na odpowiedź czekałam dwa dni. Dwa dni drżenia, że nie odpowie, że się rozmyśli, albo co gorsza uzna mnie za anorektyczkę, bo przecież nie pedała? Oglądałam w lustrze swoje jakże apetyczne krągłości, poprawiałam ich urodę zajadając kruche ciasteczka na smalcu i czekałam. Wreszcie nadeszła odpowiedź.

Miła i jakże apetyczna pani. Jestem zaszczycony pani odpowiedzią i natychmiast ruszam pod wskazany adres, aby zapoznać się bliżej się z panią przed degustacją.

Masz babo placek, słowo się dało i teraz trzeba go dotrzymać.

Przygotowania do wizyty trwały krótko, za to przebiegały dramatycznie i burzliwie.

W co mam się ubrać? Przecież nie pójdę w byle czym pod nóż. Biała, ulubiona bluzka wyglądałaby stosownie i elegancko, ale trochę jej szkoda. Plamy od krwi są tak trudne do sprania. Czy zostawić rozpuszczone włosy? A co jeśli podczas spożywania mnie, któryś dostanie się do ust? Może uznać to za niesmaczne.

Ogólnie, dylematy mnożyły się, a czasu ubywało. Wypiłam dla kurażu i uspokojenia skołatanych nerwów lampkę wina. Potem drugą, bo po pierwszej mnie zemdliło. Przy piątej wszystko ułożyło się jak należy, poradziłam sobie z problemami i z pełnym spokojem zerkałam w kierunku drzwi wejściowych.

Pukanie do nich było donośne i charakteryzowało się stanowczością.

Dobrze to wróży na przyszłość, przemknęło mi przez myśl.

Brunet wszedł, ukłonił się i wręczył mi bukiet ziół.

- Pomyślałem, że tak będzie bardziej praktycznie - powiedział.

Fakt, widać ma chłop doświadczenie, a to zawsze mile widziane.

- Pan usiądzie - poprosiłam - i odetchnie. Jak podróż?

Rozmowa przebiegała w miłej atmosferze i czułam, że ma na mnie coraz większy apetyt.

Nagle czknęło mi się, to ta piąta lampka wina.

- A to co było? - zapytał brunet.

- Och nic, nic... odrobinę się macerowałam - wyjaśniłam z uśmiechem.

- Szanowna pani ma alkohol na myśli?

- Tak, a dokładnie czerwone, półwytrawne wino.

Brunet skoczył na równe nogi jak oparzony. Poczerwieniał z gniewu i wysapał ze złością.

- Pisałem przecież, że uczulony jestem na anorektyków, pedałów i wino. Jestem zagorzałym abstynentem! Zakpiła pani ze mnie! Tak nie można, szanowna pani! Doniosę na portalu i zablokują szanownej pani profil.

Wyszedł trzaskając drzwiami równie stanowczo jak do nich pukał.

Nalałam sobie szóstą lampkę wina i pomyślałam.

To jednak jakiś dziwoląg. To że nie akceptuje anorektyczek - zrozumiałe, pedałów - pewnie też można zrozumieć, ale przecież od dawien dawna, wszem i wobec wiadomo, jak dobroczynny jest wpływ czerwonego wina na serce, działanie przeciwmiażdżycowe oraz na tak zwane wolne rodniki i co najważniejsze - na trawienie.

Ot, co za czasy... nie wiadomo na kogo w tym necie się trafi.


Dymphna (część piąta - ostatnia)

 

Na policji zgłoszenie potraktowano bardzo poważnie. Zabezpieczono laptop jako dowód i spisano zeznanie. Monika po wyjściu z komendy powiadomiła rodziców Karoliny, byli zszokowani, ale obiecali, że będą z nią w kontakcie i podzielą się wszystkimi informacjami, jakie trafią do nich w sprawie okoliczności śmierci córki. Faktycznie dotrzymali słowa i co jakiś czas mama przyjaciółki meldowała telefonicznie o postępach w dochodzeniu. Sama Monika przesłuchiwana była dwukrotnie, jednak policja nie chciała jej niczego bliżej zdradzać.

Pewnego dnia zatelefonowała mocno wzburzona mama:

- Monika? Namierzyli ją, to znaczy... - rozpłakała się. Dziewczyna nie mogła nic zrozumieć - Nie mogę...

- Dobrze... Spokojnie, niech nic pani nie mówi przez telefon. Zaraz będę.

Podjęła decyzję, jeszcze tego dnia pojedzie do nich ze swoim chłopakiem, Maćkiem.

Zastali oboje rodziców w widocznym podenerwowaniu. Dziewczyna przyglądała im się ze współczuciem. Widać było, jak bardzo ostatnie miesiące mocno nadszarpnęły im zdrowie. Usiedli nad herbatą i pachnącym ciastem domowej roboty.

Jak Karolina mogła im to zrobić, przemknęło przez myśl Monice.

Kochała przyjaciółkę, znały się od wielu lat, jeszcze z liceum. Razem poszły na studia i początkowo wspólnie dzieliły mieszkanie. Jednak, gdy Karolina zaczęła spotykać się z Krzysztofem, Monika uznała, iż zaburza ich intymność i wyprowadziła się. Po rozstaniu pary czekała na propozycję ponownego wprowadzenia się, jednak Karolina zagustowała w samotności i nie chciała współlokatorki.

 

Ojciec zmarłej trzęsącą ręką uniósł kubek z herbatą do ust, wziął dużego łyka i zaczął opowieść. Mama siedziała przygarbiona na kanapie. Monika w spontanicznym geście usiadła obok i chwyciła ją za rękę. Załzawione oczy spojrzały z wdzięcznością.

- Wygląda to tak. Karolina miała bezsprzecznie depresję, jednak kryła się z nią przed nami. To, że my nie umieliśmy odszyfrować właściwie wysyłanych przez nią sygnałów to osobna i bolesna historia.

Jego żona "zachłysnęła się" jękiem. Na chwilę zapadła cisza.

- Otworzyła się w internecie - podjął opowiadanie ojciec -  znalazła stronę skupiającą osoby z podobnymi problemami. Wiesz o jaką chodzi? - zwrócił się do dziewczyny, ta kiwnęła głową przytakując.

- Jednak zamiast pomocy otrzymała... - chwilę ważył słowa w ustach zanim wypowiedział - kłamstwa i śmierć. Widziałaś Moniko te "rozmowy". Karo sądziła, że trafiła na wrażliwą, podobnie jak ona pogubioną kobietę... Szczerze pisała jej o swoich problemach i przejmowała  kłopotami tamtej. Nie umiem powiedzieć, czym kieruje się człowiek, który oszukując innych, świadomie wywołując określone reakcje - bawi się nimi lub przygląda niczym w jakimiś dziwnym eksperymencie? Czy planuje sobie takie "polowanie"? Czy "idzie na żywioł"? Nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, czy to wciąż człowiek, czy już potwór?  Moja córka zaufała pewnej kobiecie, jak na tacy podała wrażliwość, intymność... Co z tym zrobiono?

Monika poczuła jak dłoń starszej kobiety zaciska się kurczowo na jej ręce.

- Czy wiecie kim była Małgosia? - po dłuższej chwili milczenia spytał Maciek.

- Tak, wiemy. Nie ma żadnej Małgosi. Kłamstwem było imię, życiorys, zawód... Wszystko to jedno wielkie oszustwo. Małgorzata okazała się mężczyzną.

- Co? - Wykrzyknęli jednocześnie Monika i jej chłopak.

- Tak - głos ojca drżał i widać było, że ze wszystkich sił próbuje opanować wzburzenie. - Jedna, wielka mistyfikacja. Policja namierzyła adres IP, czy jak wy to nazywacie? W każdym razie doszli do kogo należy komputer. Pojechali tam i ze zdziwieniem odkryli, że mieszka tam "schorowany" rencista wraz z matką. Matkę zaraz wykluczono, bo to staruszka poruszająca się o kulach i na wpół ślepa. Natomiast on - były sanitariusz, miał wiedzę medyczną i sporo wolnego czasu. Prawdopodobnie już od dawna wymyślił sobie taką rozrywkę, zabawiał się w pana życia i śmierci. On... On - tu głos załamał mu się całkowicie i rozpłakał się.

Żona wysunęła rękę z dłoni Moniki, podniosła się i podeszła do męża. Wyjęła z kieszeni paczkę chusteczek higienicznych, podała  mu. Przyjął z wdzięcznością ale i zakłopotaniem.

- Już... - uśmiechnął się - już opowiadam dalej. On od dłuższego czasu przebywał w domu i zaczynał, jak to się mówi, fiksować. Popadał w depresję i zaczął interesować się tym tematem. Wyszukiwał fora, czy jak to się określa, osoby, strony związane z tą tematyką i początkowo czytał, by później zacząć udzielać rad. Mówił śledczym, że znów poczuł się potrzebny.  A potem zaczął eksperymentować. Sprawdzał jak daleko może sięgnąć taka "empatia" na odległość. Twierdzi, że Karolina była pierwszą osobą, na której przeprowadzał swoje badania... Ja wiem, że kłamie! To psychol! Zwyrodnialec! Mówił, że nie wierzy, aby ktoś faktycznie mógł popełnić samobójstwo namówiony przez nieznaną osobę. Gówno prawda! Dobrze wiedział co robi! - Głos podniósł się do poziomu krzyku, a potem zamilkł.

Cisza zaległa ciężarem na każdym z nich.

- Nie wiem co powiedzieć - odezwała się w końcu Monika.

- Nie wiedziałem, że istnieje coś takiego jak fora dla potencjalnych samobójców. Ja jeszcze niedawno nie wiedziałem, co znaczy słowo "forum" w takim znaczeniu. - Ojciec mówił znów spokojnie. - Zacząłem dopytywać się, interesować. Teraz wiem, że takie fora to wirtualna przestrzeń, która może być przystanią, ratunkiem dla cierpiących na duszy, a może też stać się areną, na której rozszarpana zostanie wrażliwość, emocjonalność, a nawet istnienie. Teraz już jestem w pełni świadomy, w co wpakowało się nasze dziecko.

Westchnął przeciągle.

- Nie jesteśmy bez winy... Wciąż nie możemy darować sobie, że nie umieliśmy usłyszeć wołania o pomoc. Psycholożka powiedziała nam, że samobójcy bardzo rzadko kiedy ujawniają światu, że zamierzają podjąć próbę odebrania sobie życia, a ci, którzy się z tym afiszują, najczęściej "jedynie" próbują zwrócić na siebie uwagę. I żebyśmy nie brali na siebie ciężaru odpowiedzialności... Ale jak? Jak się nie obwiniać? Nie ustrzegliśmy córki przed zwyrodnialcem. Nie umieliśmy nawet go odnaleźć. Jesteśmy tobie wdzięczni... choć przyznam się, że czasem łapię się na tym, że chyba wolałbym, abym nigdy się prawdy nie poznał. Myśl, że ktoś obcy, wstręty, obleśny pchnął moje dziecko... bo pchnął, dźgnął, ugodził. Jego słowa były bronią nie gorszą od noża, sztyletu czy rewolweru.

 

To był najtrudniejszy wieczór w życiu Moniki. Ta rozmowa sprawiła, że poczuła jakby na jej młodości odciśnięto piętno nie do zmycia. Już na zawsze będzie nosić w sobie pamięć tego dnia i tej rozmowy. Wyszła z Maćkiem od nich późną nocą. Wracali bez słów. Nie mieli siły ani ochoty na rozmowę.

 

Monika, jako świadek obowiązana był stawić się na rozprawie sądowej. Zobaczyła go. Niepozorny, niewysoki, lekko łysiejący, zwyczajny niczym "sąsiad z naprzeciwka". Kulił się, garbił, unikał kontaktu wzrokowego. Patrzyła na niego zachłannie.


Więc tak wygląda współczesny potwór. Taką twarz ma "ktoś-nikt" z sieci. O kimś takim trzeba układać współczesne bajki, ku przestrodze dzieci.


Niedługo po rozprawie odkryła, że jest w ciąży i nie chcąc karmić się złymi emocjami postanowiła nie uczestniczyć aktywnie w dalszym przebiegu procesu. Poprosiła rodziców Karoliny, aby powiadamiali ją  o ważniejszych wydarzeniach. Uszanowali to.


Tym razem zatelefonował ojciec zmarłej przyjaciółki poinformować, że odbyła się już ostatnia rozprawa. W krótkich słowach zrelacjonował przebieg i na sam koniec dodał.

- Prawdopodobnie miał na swoim koncie przynajmniej jeszcze dwie osoby, jednak nie udowodniono mu tego. Za Karolinę dostał najwyższy wymiar kary, pięć lat. Pięć lat za życie mojej córki - w jego głosie nie trudno było uchwycić gorycz. - No, ale Ty Moniko możesz być dumna.

- Ja? Dlaczego?

- Bezsprzecznie ty przyczyniłaś się do jego ujęcia... i uratowałaś komuś życie.

- Co? - spytała zaszokowana.

- Okazało się, że facet miał już "na widelcu" następną ofiarę, nastolatkę... Podawał się za jej rówieśnicę, wyśmiewaną i dręczoną przez koleżanki i kolegów... Niewiele, niewiele brakowało i miałby na koncie następne pięć lat wolności za życie...


Odłożyła telefon na stolik, pogłaskała się po brzuchu.

- Ciii Karolinko...



Dymphna (część czwarta)

Obudził ją sygnał z telefonu, w którym ustawiła funkcję budzenia.  Godzina była bardzo ważna, tak pisała Małgosia. Ona zapewne również  już się szykowała do podróży. Umówiły się dokładnie co do minuty.

Sprawdziła na znajomym portalu czy są wiadomości od niej lub może ona sama. Ikonka koperty świeciła się, dając znać, że coś zawiera. Kliknęła.

"Moja Droga. Ja jestem już w pełni gotowa. Poukładałam się z sobą i z wiecznością. Mam nadzieję, że Ty też. Do spotkania tam. Pamiętaj - trzymam Cię za rękę, nie bój się. M."

Karolina i tak miała pewność, że przyjaciółka jest z nią. Obiecała.

Napuściła gorącej wody i rozpoczęła przygotowania zgodnie z instrukcjami Małgosi. Ostry nóż. Przyłożyła ostrze do ręki i ukłuła się. Zabolało. Oblizała wargi.

To nic, jeszcze tylko chwila i przyjdzie ulga.

Weszła do wanny i przez chwilę rozkoszowała się kojącym dotykiem wody. Musi to zrobić dokładnie tak jak pisała lekarka, bo inaczej może się nie udać. Znów dźgnęła się, tym razem mocniej. Pociągnęła...

Boli. To nic... To tylko moment. Gorąca woda... Unosząca się para. Ciepło...

Jeszcze raz tak samo.

Przymknęła oczy.

Szkoda, że nie pomyślałam o jakiejś fajnej muzyczce... Szkoda...

Robiło jej się słabo, zaczynało kręcić w głowie.

Mamusiu... Tato.

Ostatnim doznaniem jakie wydało jej się realnym był zapach maminego rosołu.

 

 Monika była pewna, że coś jest nie tak. Karolina co prawda ostatnimi czasy często lekceważyła jej próby kontaktu, ale w końcu odbierała połączenie lub oddzwaniała. Ostatni kontakt miały przedwczoraj.

Stała pod jej mieszkaniem już dobre piętnaście minut. Dzwoniła na przemian dzwonkiem do drzwi i próbowała połączyć się telefonicznie. Łomotanie do drzwi też nie pomogło. Wyszła sąsiadka z mieszkania obok.

- Widziała pani Karolinę?

- Ostatnio? - pokręciła głową. - Nie, chyba nie... Dawno jakoś jej...

Monika znów załomotała.

- Karo! Karo, do cholery! Zaraz zadzwonię po policję jak nie otworzysz.

 

Przyjechali po około czterdziestu minutach.

- Wreszcie. Panowie, to tu. Musicie wyważyć drzwi... Jej na pewno coś się stało. Szybko!

 

Mundurowi jednak najpierw zadawali pytania osobie zgłaszającej, poprosili o wylegitymowanie się. Pod drzwiami zdążył zebrać się tłumek ciekawskich. Policjant spokojnie notował.

Monika była już na skraju histerii. Zaczynała krzyczeć i w dość niecenzuralnych słowach wyrażać opinię o służbie policyjnej.

- Kontaktowała się pani z rodzicami przyjaciółki? Może wyjechała do nich?

- Co? Nie! Przecież mówiłam, że jej samochód stoi przed blokiem, a rodzice mieszkają jakieś czterdzieści kilometrów stąd. Ona ostatnio źle się czuła, nie sądzę żeby zdecydowała się na jakąkolwiek podróż... Proszę! Pomóżcie jej! Otwórzcie, ona może tam umiera! Cholera, czy wy serca nie macie?!

Tłumek pod drzwiami zareagował pomrukiem aplauzu.

Po konsultacji przez krótkofalówkę policjanci zdecydowali się podjąć interwencję.

Wyważyli drzwi.

Monika wbiegła za nimi do mieszkania. Podczas, gdy oni sprawdzali pokoje i kuchnię, ona tknięta niewyjaśnionym przeczuciem weszła do łazienki. Jej ogromny, przeraźliwy krzyk dotarł do każdego mieszkania w bloku.

 

Na pogrzebie były tłumy. Wieść o samobójczej śmierci młodej, lubianej studentki rozniosła się niczym błyskawica, Komentowano ją na uczelni, w akademikach, w klubach studenckich ale i też na portalach społecznościowych i wszelkiego rodzaju "domówkach".

Monika nie rozmawiała z nikim na ten temat, chociaż wiele osób próbowało wydobyć od niej szczegóły tamtego dnia.


Teraz stała i patrzyła spokojnie jak trumna zjeżdża w dół. To efekt środków uspokajających jakie ostatnio łykała garściami, jednak gdy podeszła do niej matka Karoliny coś w niej pękło.

- Gdybym przyjechała wcześniej, gdybym nie pozwoliła jej się spławić... - obwiniała się szlochając.

Mama tuliła dziewczynę i choć sama trzęsła się w spazmatycznym płaczu, próbowała uspokoić.

- Nie jesteś nic winna... Nic. My też nie pomogliśmy, nie zrozumieliśmy...

 

Po uroczystościach pogrzebowych i stypie pojechała wraz z rodzicami przyjaciółki do mieszkania Karoliny. Wynajęli je dla córki na czas studiów, ale teraz trzeba było je opróżnić i  uporządkować. Zaproponowali Monice, aby wzięła część rzeczy przyjaciółki. Ta nie chciała, jednak zrozumiała, że to niezwykle ważne dla nich, aby pamięć po córce, zaklęta w przedmiotach, nie trafiła na śmietnik.

- Uznali, że to samobójstwo. Oględziny miejsca i sekcja nie wykazała ingerencji osób trzecich - opowiadał ojciec. Wyglądał niezwykle staro, ostatnie dni przybiły go i pozbawiły sił witalnych.

Monika zapakowała to co jej dali.

- Jest jeszcze laptop, chcesz? - zapytała matka.

- Nie mogę, zbyt cenne.

- Weź, pewnie miała tam zanotowane różne rzeczy związane ze studiami, a my i tak nie znamy się na takich urządzeniach. Weź, proszę.

Zgodziła się.

Pomogła im uprzątnąć mieszkanie, choć pod żadnym pozorem nie weszła do łazienki. Obraz martwej koleżanki wciąż mocno palił jej pod powiekami i wywoływał poczucie winy.

 

Nie zaglądała do laptopa dość długo, aż jednego wieczoru "odpaliła" go.

Obrazek na tapecie przedstawiał morze, plażę i biegnącego, prawie fruwającego psa. Monika pamiętała tamten moment. Były wtedy razem z Karoliną na krótkim, dwudniowym "wypadzie" nad morze i spacerowały po plaży, upajając się powietrzem, przestrzenią, młodością i... życiem.

Westchnęła i poczuła, że łzy znów napływają do oczu.

Szybko trzeba zająć myśli.

Zaczęła zaglądać do folderów, przejrzała notki, zdjęcia. Czuła się nieswojo wkraczając w intymny, wirtualny świat przyjaciółki, ale w jakimś sensie czuła, że powinna.

Co cię pchnęło, Karo? Dlaczego? Dlaczego?

W notatkach nie było odpowiedzi, w zdjęciach też nie. Co prawda na wielu z nich wciąż widniał były chłopak, ale Monika wiedziała, że przyjaciółka pogodziła się z rozpadem ich związku.

Kliknęła na ikonkę przeglądarki internetowej. Główna strona.

Hmm...nic ciekawego.

Weszła w historię. Przebiegłą wzrokiem po kolumnie odwiedzanych stron. Poczuła zaskoczenie. Każdego w ostatnich dniach po kilka, a nawet kilkanaście razy Karolina wchodziła na portal Rozczarowani.pl

- Ki diabeł - mruknęła Monika i kliknęła wchodząc na tę stronę.

Pojawił się panel do zalogowania, a w okienkach na nick i hasło wskoczyły automatycznie ustawienia przyjaciółki. Musiała mieć opcję zapamiętywania. Chwila wahania, czy może i... kliknęła: "loguj". Ciekawość była  silniejsza, tym bardziej, że wszystko wskazywało na to, iż Karolina w ostatnim czasie mocno udzielała się na tym przedziwnym portalu.

Najpierw Monika skupiła się na oprawie graficznej strony, potem na rozmowach na ogólnym czacie, aż w końcu zobaczyła folder "wiadomości". Kliknęła.  Było ich sporo. Wszystkie od i do jednej osoby o nicku Dymphna.

Monika przebiegała wzrokiem kolejne zdania i poczuła jak włoski na rękach zaczynają jej się jeżyć.

Boże Święty! Boże! Co to jest?


Dymphna (część trzecia)

- Mamo?

- Halo? To ty córciu?! Co się dzieje? - głos matki pełen był niepokoju.

- Nic, nic, mamo. Mamuś ja tylko tak... Bardzo chciałam usłyszeć twój głos.

Poczuła, że w gardle narasta kula płaczu. Odchrząknęła.

- Karolinko, o co chodzi? Czuję, że coś się dzieje?  Masz problemy? Właśnie dopiero co mówiłam ojcu, że jakoś mnie tak dziwnie nosi i muszę do ciebie zadzwonić. Ofuknął mnie, że pewnie jesteś na uczelni i nie ma co tobie głowy zawracać. Ja jednak wiem swoje. Karolinko, coś nie tak, prawda? Słuchaj, jak cokolwiek złego, wsiadaj w auto i wracaj do domu...

Dziewczyna wciąż nie mogła wydobyć słowa, czuła, że jeszcze chwila i rozpłacze się do słuchawki. Przerwała połączenie i pobiegła do łazienki. Pozwoliła sobie na głośny płacz przez moment, a potem odkręciła zimną wodę i podstawiła pod strumień głowę. Szok jaki wywołała drastyczna zmiana temperatury przywołał ją do porządku. Zakręciła kurek. W pokoju dzwonił telefon.

To na pewno mama.

Porwała w biegu ręcznik i pobiegła odebrać połączenie. Głos matki był już bliski krzyku.

- Karolina! Co się dzieje?

- Nic mamuś, sorki, ktoś do drzwi się dobijał i musiałam natychmiast otworzyć. Przepraszam.

- Co? Kto się dobijał? Nie rozumiem. Jak to dobijał?

- Nie, nikt mamuś. Inkasent do odczytu licznika. Nic ważnego. Przepraszam. Mamusiu, mamuś nie martw się, wszystko jest w porządku. To przez..

- Córcia, proszę cię jak coś złego się dzieje, powiedz. Wiesz przecież, że z ojcem... Cokolwiek by się działo... Ty jesteś najważniejsza - teraz to mamie załamał się głos.

 Karolina  odzyskała równowagę i mogła już ze spokojem odpowiadać.

- Nie mamciu, nie denerwuj się. Wszystko dobrze. Miałam ostatnio sporo na głowie i trochę przeziębiona byłam, ale uwierz, olłejs pod kontrolą.

- Oj, bo pewnie latasz bez czapki i na wpół naga. Już ja dobrze wiem...

Dalsza część rozmowy przebiegała w wyciszonej atmosferze. Matka uwierzyła w zapewnienia córki i uspokoiła się.

Po tej rozmowie Karolina postanowiła, że jutro pójdzie na wykłady. Tak, musi wyjść z domu, musi przerwać ten marazm, musi wydostać się z dołka.

 

Wstała natychmiast, gdy usłyszała dźwięk budzika. Szybki prysznic, delikatny makijaż. Jedynie sińce pod oczyma musiała mocniej zamalować. Na przekór ostatnim dniom uczesała się w dwie kiteczki, niczym przekorna, mała dziewczynka. Wsunęła do torby portfel. Jeszcze tylko klucze.

Są! Na stoliku przy laptopie.

Sięgnęła po nie, ale wzrok przykuł czarny monitor. Minutkę nie więcej nie zajmie sprawdzenie poczty i znajomych portali. Przysiadła na krześle, nie odkładając torby. Na poczcie śmieci i spam, na portalach społecznościowych nic ciekawego, na Rozczarowani.pl wiadomość od Małgorzaty.

"Moja Droga! Chyba Cię przestraszyłam, a przecież nie chciałam. Jedyne czego pragnę to pomóc Tobie i chyba... też sobie. Długo już szukam kogoś takiego jak ja: skrzywdzonego przez los, wrażliwego, nieumiejącego iść na kompromisy konsumpcyjnego społeczeństwa, delikatnego i empatycznego i znalazłam Ciebie. Od pierwszego momentu poczułam łączącą nas szczególną więź, która w miarę poznawania się, wlewała w moje obumarłe serce otuchę, że nie jestem jednak sama. Wiem, że mogę pomóc nam obu. Pamiętaj, jestem lekarką.

Chciałabym, abyś świadomie podjęła decyzję, ale jeśli powiesz "tak" dla mojej propozycji, przyrzekam poprowadzę cię bez bólu i strachu, a potem dołączę do Ciebie. Razem wydostaniemy się stąd na zawsze.

M. "

Przeczytała to trzy razy. Zdjęła torbę z ramienia i odłożyła na podłogę. Przeczytała raz jeszcze.

Faktycznie nie ma sensu ta gonitwa i użeranie się.

Odpisała krótko:

Chcę cię zobaczyć, prześlij fotkę na pocztę, którą podaję poniżej.

 

Uznała, że przed podjęciem decyzji musi zobaczyć jej twarz.

Położyła się w ubraniu do łóżka. Znajomy sufit, znajomy kąt w lewym narożniku.

Czy ktokolwiek zauważy, gdy zniknie? Na dłuższą metę bez znaczenia. Jeden dzień, gdy odświętnie ubrani zapłaczą, tydzień żałoby,  a potem... raz do roku i z politowaniem w głosie: taka młoda. A tam? Spokój. Bez sufitu.

Gdy się obudziła było już po południu. Zajrzała do kompa, czy jest odpowiedź. Nie było. Poszła do kuchni, zjadła pomidora bez soli, popiła wodą i znów się położyła. Naszła ją ochota, żeby zadzwonić do Krzyśka. Zapytać go, jak mu bez niej? Pewnie dobrze. Ciekawe, czy za kilka lat będzie ją pamiętać? Czy będzie opowiadał wnukom; była taka jedna ale zbyt późno zrozumiałem... E nie, raczej nie. Przecież już dziś o niej zapomniał.

Wstała, za oknem szarzało. Otworzyła pocztę. Odpowiedź od Małgosi.

"Kochana, skoro ci zależy. I w takim razie poproszę o rewanż."

W załączniku dwa zdjęcia. Otworzyła.

Na jednym ładna brunetka patrzyła z ukosa. Włosy miała do ramion, lekko falowane, lśniące. Wystające kości policzkowe, szpiczasta broda nadawała twarzy wygląd nastolatki albo zaciekawionego elfa. Oczy jakby lekko skośne, ciemne, przenikliwe, mocno zarysowane brwi. Na drugim była cała postać. Przy choince bożonarodzeniowej stała kobieta, dość wysoka, szczupła, pewna siebie.

To jest Małgosia.

Karolina wyszukała w folderach ze zdjęciami kilka swoich fotek i załączyła do odpowiedzi.

"Dziękuję Małgosiu. Obdarzyłaś mnie zaufaniem. Doceniam to. Podjęłam decyzję. Jestem na tak. Co dalej.

PS. W załączeniu fotki."

Kliknięcie i poszło...

Decyzja warta życia i śmierci?

Włączyła płytę Norah Jones. Muzyka spokojnym nurtem sączyła się w zwoje mózgowe.

Szkoda, że w trumnie nie można podłączyć sobie głośników z dobraną muzą. Wieczność wydałaby się łatwiejsza do przełknięcia. Może dobry Bóg pomyśli o tym i zamiast chórów anielskich zapoda jakieś fajne kawałki? Tylko czy ja będę w niebie? Tam chyba samobójcom wstęp wzbroniony? To dokąd idą? Czy jest jakiś oddzielny kąt wynajęty na wieczność dla samobójców? Jeśli tak, to być może spotkam Sylvię Plath, Ernesta Hemingway'a, Robina Wiliamsa? W sumie to może być super miejscówka. Miejsce dla wybranych. Polubią mnie taką jaka jestem?

Do końca dnia nie dostała odpowiedzi. Nerwowo podchodziła i sprawdzała pocztę. Ignorowała inne bodźce. Nie odebrała telefonu od Moniki.

Małgorzata opisała dokładnie, jak to widzi.

"Proponuję otwarcie żył w wannie. Mam nadzieję, że nie boisz się widoku krwi."

Tu następował dokładny opis jak to zrobić, aby poskutkowało i sprawić, by wykrwawienie było prawie bezbolesne.

"Tabletki są zdradliwe, ten sposób jest o niebo lepszy."

Wylogowała się. Zamknęła laptopa. Ustaliły dzień i godzinę - jutro z samego rana, o ósmej.

"Jeśli chcesz napisz list do bliskich, ale nie wspominaj ani słowem o mnie. Nie chcę, aby powstało zamieszanie i dowiedział się o tym mój eksmąż. Lepiej aby nie łączono nasze śmierci. To sprawa tylko nasza -  tajemnica zabrana do grobu."

Usiadła przy stole nad kartką papieru. Co można napisać bliskim, których się zostawia? Że się ich kocha? Przecież wiedzą. Że nie widzi się sensu istnienia w takiej formie? Zbyt patetyczne. Że każda minuta życia boli? Nie zrozumieją. Nie. Lepiej nic nie pisać.

Odsunęła kartkę.

Nie mogła usnąć. Leżała wsłuchując się w miarowe bicie serca. W oddali za oknem poszczekiwał pies. Karolinie przypomniała się suczka Bafia z dzieciństwa.

Jeszcze trochę i będę z tobą. Razem poczekamy na mamę, tatę...




Dymphna (część druga)

Następny dzień zaczęła od prysznica. Ubrała się i pierwszy raz od wielu dni poświęciła dłuższą chwilę na fryzurę i makijaż. Miała ochotę na papierosa.

Trzeba będzie skoczyć po zakupy.

Wyszła z mieszkania. Dziwne uczucie po tylu dniach izolacji. Od świeżego powietrza zakręciło jej się w głowie.

Pani w sklepiku szczebiotała wkładając bułki do siatki.

- O, nasza ulubiona, dawno niewidziana klientka. A co to było? Choroba, e chyba nie bo ładnie pani wygląda. Wyjazd, tak?

- Tak. - Karolina zdobyła się nawet na uśmiech. - Poproszę jeszcze paczkę Marlboro. Czerwone.

Wyszła obładowana zakupami.

Którego to dzisiaj mamy? Dwudziesty stycznia? Nie, chyba dwudziesty pierwszy? Sprawdzę jak tylko wrócę. Kurde, sporo opuściłam. Ciekawe co tam na uczelni? Chyba najlepiej jak zadzwonię do Moni. W sumie kochana z niej psiapsióła.

Wyładowała zakupy. Na kuchence stała niedogotowana zupa.

Może faktycznie rosół? Taki rosół mamusi bym zjadła.

Rozmarzyła się i nawet przez moment jakby poczuł smakowity zapach wywaru.

- No dobra - powiedziała do siebie na głos - maminego rosołu nie mam się co spodziewać, ale ten monisiowy też może być zjadliwy.

Wstawiała również wodę na makaron.

Zanim się zagotuje, zajrzę co w wielkim świecie na małym ekranie.

Zalogowała się na portal Rozczarowani.pl. Zaraz wyskoczyła kopertka z informacją, że ma jedną wiadomość. To Małgosia, napisała z samego rana.

"Mam strasznego doła. Coraz bardziej utwierdzam się w tym, że powinnam stąd odejść. Ten cały syf wkoło nie jest wart ani dnia mojej egzystencji. Zanim to zrobię chciałabym jednak pogadać z Tobą. Gośka. "

Dobry nastrój prysł jak bańka. Rozejrzała się w oszołomieniu po pokoju. Kolory przygasły i poszarzały. Poczuła, że ma ochotę zapalić papierosa.

Chyba są na stole w kuchni.

W garnku, na kuchence, wrzała woda na makaron, a rosół zaczynał roztaczać charakterystyczną woń. Sięgnęła po papierosy, wyjęła jednego i odpaliła od płomienia z palnika .Wyłączyła gaz pod wrzącą wodą i zupą. Wróciła do pokoju. Nie czuła głodu.

 

Małgosia zalogowała się dopiero późnym wieczorem. Przez cały dzień Karolina zaglądała co chwilę na portal szukając jej śladów i drżąc z niepokoju, iż tamta odeszła bez pożegnania. Gdy zobaczyła znajomy nick Dymphna aż krzyknęła z emocji.

- Małgosiu! Małgosiu, jak dobrze że jesteś. Tak się bałam - wystukiwała szybko na klawiaturze.

- Cześć. Dlaczego się bałaś?

- No jak to? Napisałaś, że masz okropnego doła i chcesz skończyć ze sobą.

- Aaa, no tak.

Nastąpiła chwila przerwy. Karolina czekała na coś więcej, ale tamta milczała.

- Jesteś?

- Jestem.

- Co się dzieje?

- Nic. W sumie nic. Niepotrzebnie się zamartwiałaś, napisałam przecież, że nie odejdę bez ciebie.

- Co?

- Napisałam, że muszę najpierw z tobą porozmawiać.

- No tak, więc jestem. Pisz.

- Mam plan.

- Jaki plan?

- Zrobimy to razem.

- Ale co?

- No jak to co? A o czym my tu cały czas piszemy?

Karolina poczuła, że musi sięgnąć po kolejnego papierosa. Popatrzyła na swoje dłonie. Drżą?

Boże, przecież faktycznie myślała o samobójstwie, ale bez precyzowania tych myśli. Koniec? Koniec wszystkiego?

Wystraszyła się.

- Sorry, muszę kończyć. Na razie - nie czekając na odpowiedź uciekła z portalu.

 

Położyła się i szczelnie przykryła kołdrą. Ciepło...

Uwielbiam ciepło, a jeśli tam będzie już tylko zimno? Głupia, przecież "tam" nie będzie ani ciepła, ani zimna. Co tam będzie? Będzie dobrze... na pewno będzie dobrze. A jeśli Małgośka pomoże w tych najtrudniejszych chwilach to może nie będzie tak źle? Boże, nie, to jakaś paranoja. Planować śmierć z prawie nieznajomą osobą z sieci? Nie, to absurd. Z drugiej strony, ludzie zaprzyjaźniają się, zakochują w wirtualnych osobach, więc czemu i nie umrzeć z kimś takim? "Zrobimy to razem". Brzmi bardzo intymnie. Zrobimy to razem... Razem.

Usnęła.

 

Rano obudziła się z bólem głowy.

Cholerne szlugi, pomyślała i sięgnęła po paczkę.

Papieros wypalony na pusty żołądek wzmógł ból głowy. Spojrzała za okno. Siąpił paskudny deszcz.

Rzygać się chce.

Zadzwoniła komórka. Świdrujący dźwięk dzwonka poirytował ją jeszcze mocniej. Na wyświetlaczu pokazało się imię przyjaciółki. Karo chwilę zastanawiała się, czy odebrać.

- Tak? - Powiedziała zniechęconym tonem.

- Kurde blaszka Karo, co jest? Chora wciąż jesteś? Słuchaj, są pewne problemy, o których powinnaś wiedzieć...

Karolina słuchała głosu koleżanki, jednak miała poczucie, że mówi ona całkiem do kogoś innego. Absolutnie nie interesowały ją sprawy uczelniane ani też sprawy z niczyjego życia osobistego.

- Karo? Karo, ty mnie słuchasz?

- Tak, nie... sorry, ale wciąż źle się czuję. Nie mam głowy do tego wszystkiego.

- Te bejbe... Kurde, niepokoję się. Może powinnaś iść do lekarza, co?

- No tak, może powinnam.

- Słuchaj, wsiadam zaraz w autko i jestem u ciebie.

- Nie, no co ty! Nie trzeba! Serio. Jeszcze się zarazisz... To na pewno grypa jakaś, zaraz zadzwonię do przychodni i zarejestruję się. Obiecuję, pójdę do lekarza. Tylko spokojnie, jestem duża, trafię tam sama.

- No dobra, jak chcesz. Tylko zadzwoń, co konował powiedział. I wiesz, jakby trzeba było lecieć po jakieś lekarstwa albo coś ci ugotować... masz mnie.

- No wiem. Dzięki. Pa.

- Na razie.

Poczuła się zmęczona po tej rozmowie. Wiedziała, że Monika pełna jest dobrych intencji, ale irytowało ją nawet to.

Poczuła, że potrzebuje kontaktu z Małgosią.

-  Jesteś?

Odpisała po chwili.

- Małgosiu, jestem dziś kompletnie rozbita.

- Ja też.

- Co miałaś na myśli pisząc "zrobimy to razem"?

Przez dłuższą chwilę nie odpowiadała.

- Możemy to zrobić jednocześnie, tak prawie on-line. Będziemy się wspierać przy przejściu przez tę bramę.

- Jak? Konkretnie.

- Po pierwsze musimy wybrać sposób.

Karolina poczuła, że przenikają ją dreszcze.

Czy to normalne wybierać sobie sposób śmierci? Z drugiej strony każdego przecież to czeka i czy największą łaską nie jest odejść w sposób wybrany przez samego siebie. A gdyby tak móc normalnie wybierać sobie dzień śmierci, uczcić go rodzinną imprezą, czuć wsparcie i przyzwolenie bliskich... Przyzwolenie. Mamo? Tato? Jeśli to zrobię, czy mi wybaczycie?

- Przepraszam Małgosiu, mam telefon - skłamała i rozłączyła się.